sygnał przeproszenia. Żmura zobaczywszy łzy, klękał i prosił o przebaczenie, na czem się wszystko regularnie kończyło.
Pani Pachniewiczowa, której mąż niegdy major, potem podpułkownik w ułanach, wreszcie pułkownikiem zabity w kampanii tureckiej, stracił posag cały, — po jego śmierci ze swoją małą pensyjką wdowią przyjechała do brata i u niego osiadła. Niemając dzieci, przybrała sobie braterskie, a w tem odludziu i ciszy, po sto razy opowiadając wypadki swojego życia, pewna była zawsze powolnego ucha towarzystwa, nadużywając w tem niekiedy jego cierpliwości.
Dwoje dzieci, stary kapelan, ksiądz Mosiewicz, niemal ślepy, który oddalonym o mil cztery najszkaradniej drogi od parafji, mszę w kapliczce odprawiał, resztę zaś czasu muzyką się zabawiał i dzieci na klawikorcie uczył — składali ostatek nielicznej gromadki.
Wszystko to ile ich było, wytoczyło się w ganek na powitanie gościa — tu wrzawa ludzi, hałas dzieci, szczekanie psów, śmiech donośny pana Żmury, razem otoczyły pana Pawła, który nie wiedział co z sobą począć, tak nagłe przejście z ciszy pustynnej do gwaru tego odurzyło go na chwilę.
Szczęściem, siostra przybiegła go pierwsza ucałować, Żmura ścisnął jego rękę, pani Generałowa podała mu swoje wychudłe palce do uroczystego przywitania, podług starej metody, a ksiądz Mosiewicz, wypytawszy się kto przyjechał, skłonił się z cichem — upadam do nóg!
Dzieci tymczasem chórem wołały; — Wujaszek! wujaszek! Tylko co Dziadunio wyjechał, a oto i wujaszek. Jak się masz wujaszku!
Wszyscy wtoczyli się wreszcie do pokoju, serdecznie witając i dziękując gościowi; bo Żmura i jego rodzina dla tych dróg szkaradnych i kraju co go od reszty świata oddzielił — niezmiernie rzadko widując ludzi, każdego przyjmował jak zbawcę od nudów i wszystkim był wdzięczen jak za łaskę, za odwiedziny Rohoży.
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.