Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Paweł rad, że się tak łatwo wykręcił, uśmiechnął się, przyrzekając w duchu, że nie prędko znowu do Rohoży zawita.
— Czyż ty nie znasz jeszcze Dziadunia — odpowiedział — i Hieronima.... Jeden traci do ostatka, drugi plecie co mu ślina do gęby przyniesie, a w dodatku oba mnie nie lubią; ale to długoby o tem mówić. — O! ja jeden wiem jak mi Hieronima żal — ale na to rady niema; to człowiek zginiony i dzieci pogubi.
— Cóż? pije? w karty gra? hula czy próżnuje? wagabundus, kobieciarz, czy co u licha?
— Właśnie że nic z tego, ale jakiś w tem inkluz, że się go nic nie trzyma. Między nami mówiąc, coś musi być ukrytego.... gdybyś mu miljony dał, to je niewiedzieć jak straci.... wyraźny palec Boży, czy co....
— Szczerze bo mi go żal — westchnął Kapitan — no! pomyślimy o tem potem; daruj mi Pawle i twoje zdrowie!
Szampan wystrzelił głośno i główka Tekli ukazała się z za drzwi uchylonych.
— Oj! kochanie, już butelki!... będzie ci to szkodzić!
— Spać! spać! — zawołał Rotmistrz — dobranoc!
W tem pokazała się i pani Generałowa, straszna jak widmo, z rozpuszczonym siwym włosem i okularami w ręku, rezerwowy korpus Tekli.
— A! co to, to ślicznie!
— E! i pani tu!
— A! i ja tu.... nieboszczyk mój mąż....
— Pił także szampańskie — przerwał Żmura — co jest to jest, a butelkę wysuszym.
— A wiesz, że ci to na noc szkodzi.
— Tylko jednę — prosił Żmura — pod słowem!
— Dosyćby było pół! — odezwała się Generałowa.
Żmura cierpiał, cierpiał, aż nareszcie wstał i podszedł ku drzwiom.
— A! idźcież baby do trzysta djabłów! — krzyknął — bo was powypędzać każę!