Pan Paweł chciał go już zmniejszyć i skrzywił się był nawet, robiąc w tym celu potrzebne preludium miną, gdy mu pan Piotr przerwał.
— O jednem tylko wiemy z pewnością, to jest o tem co ma w ziemi — dwa tysiące dusz wołyńskich, to najmniej półtrzecia miljona, po dzisiejszej cenie; długów ani grosza. Intraty się podobno w kufrze bez procentów kapitalizują; mówią o jakimś zamkniętym szczelnie pokoju, ale to wszystko rzeczy niepewne.
— Choćby tylko te półtrzecia milionka — przerwał pan August, dla nas biednej szlachty (było to upodobane wyrażenie prezesa) smaczna gratka; nieprawda panie Pawle?
— Ale dziadunio by na to powiedział — dodał pan Tomasz[1] sławny buben za horami[2].
— Juściż majątek ziemski nie ulega wątpliwości.
— No! pozwalamy, pozwalamy! Concedo! z intencją dowcipu odparł pan August.
— I ja — szepnął pan Tomasz.
— I ja! — cicho a kwaśno dołożył Paweł, widząc że lepiej wiedzą o wszystkiem niż myślał.
— Położenie Kasztelanica — mówił dalej pan Piotr, jest dziwne; stary kawaler...
— O! o starych kawalerach wara! — wyrzekł poważnie pan Tomasz, ja tu ich reprezentuję; ze mną mieć można do czynienia.
— Bądź spokojny, to nie twoja jeszcze kategorja, on ma lat dziewięćdziesiąt... słaby a truchlejący o życie i zdrowie, wiedzie z zegarkiem w ręku godzinę po godzinie, niańczony przez faworyta swego kamerdynera i... trzeba i to wyznać ze wstydem, przez jakąś tam faworytę...
— Stary fanfaronuje! — dodał August.
— Zabytek to wieku, mości panowie — ciągnął dalej pan Piotr — wieku, w którym wszystkie wady i słabości liczyły się za przymioty, gdzie do dobrego tonu należało wbrew iść prawu bożemu i zwyczajom