cony okrutnie; bał się żeby Pobiałowie na swoję korzyść nie opieczętowali starego, niedowierzający poczynał się już srożyć.
— Mój Auguście — rzekł powoli Tomasz — ty wiesz że ja lubię swobodę, zabawy, grę, że jestem stary hulaka jednem słowem, a chcesz mnie pchnąć w tę otchłań, dlatego żeby twoje dzieci miały za to jakie pół miliona więcej.
Paweł w tym półmilionie, wyrzeczonym nawiasem, już zoczył rachunek i poczynał po cichu kontrolować nadzieje, czy nie były za wielkie i zbyt przesadzone kosztem reszty rodziny.
— A czemu i nie twoje też dzieci? — odparł brat.
— Bo ich nie ma i mieć nie będę — stanowczo rzekł pan Tomasz — żenić się nie myślę.
— To zmienia rachunek — pomyślał w duchu Paweł.
— Ale my cię ożenim! zawołał August.
— Ani ja, ani ty, ani on, ani my, ani wy, ani oni.
— No! ale przypuszczając poświęcenie zupełnie bezkorzystne, czyż ty i do tego nie jesteś zdolny? — zapytał August.
Pan Piotr milczał, ale nie zdawał się przeciwny.
— Zbyt już pochlebnie o takiem szaławile sądzisz — dodał jakoś smutniej Tomasz — wprawdzie dosyć się nabrykało, czas by coś w życiu zrobić, ale na poczciwość nie czuję się na siłach... zresztą.
— Gdybyś przyjął tę misję — powolnie odezwał się Piotr — ręczę, że cała by ci rodzina była najwdzięczniejszą, bo nad ciebie nie mamy nikogo, poczciwszego i zdolniejszego.
— Ale dajcie mi pokój! to napaść! — zawołał Tomasz.
Paweł nie chcąc być ostatnim i narazić się na wypadek elekcji przyszłemu potentatowi — zawołał także:
— A któż tu jeśli nie pan! ja także nikogo nie widzę! Na honor! to jeden sposób!
— Jeszcze słowo a każę zaprzęgać i uciekać — krzyknął pan Tomasz — dajcież mi święty spokój! —
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.