mnie pogniewać, ale ja nad niego nie widzę nikogo. To człowiek z sercem i z głową, z gotowością do poświęceń największą. Jeśli nam odmówi, zginęliśmy, otwarcie to przepowiadam. Znam Tomasza od dzieciństwa; prawda, że się na świecie roztrzpiotał, ale w nim jest fundament wielki. Jego roztargnienie ma pozór raczej dobrowolnego zadurzania się, niż potrzeby zabawy z temperamentu pochodzącej. — A tyż panie Pawle nie miałbyś nam tam kogo naraić?
— Ja? prawdziwie, nie widzę — z familji naszej znam po trosze prawie wszystkich, ale to nie lada zadanie. Rotmistrz poczciwy, do niczego, o mnie ani myśleć; mój brat Hieronim dobre człeczysko, ale to nie jego rzecz. Jaś sam o sobie myśli, Michał hulaka, Sobocki najniegodniejszy człowiek, pan Samuel sam nie wystarczy, a stryjowi Piotrowi niktby tego nie śmiał zaproponować.
— Mnieby można śmiało zaproponować, ale co innego — odpowiedział pan Piotr — oto pojechać, wziąść starca na ustęp, powiedzieć mu słowa prawdy i usiłować go namówić, dotknąć, oświecić — takie posłannictwo chętniebym przyjął.
— Toby była próba daremna! — rzekł pan August.
— Ale może ją samo sumienie nakazuje.
— Jeśli tak myślicie, czemuż nie? zróbcie[1] dodał August.
— A nie pomogę ja, wówczas siądziemy wszyscy na pana Tomasza, musi nam dopomódz.
Ja go przez Domcię, która ma nad nim wielką władzę i przewagę, skłonię do tego — cicho dodał pan August.
Paweł zamilkł, co miał mówić, smutnie spuścił głowę, pozostał na boku, gęby już nie miał z czem otworzyć — wszystkie jego projekta stopniały jak śnieżek wiosenny.
— A zatem, plan taki! — odezwał się pan Piotr — ja jadę ze słowem prawdy i refleksji do starego; wiem że to nie pomoże i nie wiele na to rachuję, ale
- ↑ Błąd w druku; brak znaku przestankowego.