Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale cała historja! — odrzekł Paweł — chodźmy no do pokoju.
Jejmość weszła zdyszana i rzuciła się na najbliższą kanapę.
— Wiesz, że ztąd pojechałem do ojca, byłem zaproszony do Sobockich na herbatę, otóż i on pewny jestem, już coś z Jasiem machinuje; tachlują, bo kłamią i mówią, że Kasztelanic nie jest tak bogaty jak się wydaje. To nie bez kozery.
— O! łajdaki! patrzajcie! chcieliby wszystko wziąć sami.
— Zdradziectwo czarne! — dodała zawsze coś swego wcisnąć pragnąca panna Hiacyntha.
— To raz, ale to nic jeszcze. — Na drodze do Rohoży spotykam Dziadunia.
— A on tu jest podobno.
— Wiem, i zajechał do Hieronimów.
— Nie łaskaw coś na nas! — z przyciskiem wymówiła pani — ale chwała Bogu że omija, bo to gbur nieznośny... Ostatnią razą śmiał mi powiedzieć, że jestem stara...
— Można rzec stanowczo, — wtrąciła panna Hiacyntha, — że to jest nieokrzesany starzec.
— Aż tu pan Dymitr na mnie.
— Za co?
— A! za Hieronima.
— Z jakiego powodu?
— Zechciałaś! że on ubogi, a ja bogatszy.
— A niech by nie tracił i z tą flądrą się nie żenił! — wykrzyknęła Julja.
— Z osobą bez żadnego wychowania i delikatności, która sama około drobiu chodzi! — szepnęła panna Hiacyntha.
— W Rohoży, z temże do mnie Żmura, że ja z tego posagu Teklinego, co on mi darował — odstąpił chcę mówić — nie dałem połowy Hieronimowi, jako by to on nie zrobił dla mnie, ale dla nas obu.
— A! to już gałgan! — zakrzyknęła Julja poryw- — czo słyszana to rzecz; a za cóż byś ty się trudził,