Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/19

Ta strona została skorygowana.

ły się drzwi; kamerdyner wystrojony w trzewikach i pończochach, we fraku i całem ubraniu wieku gospodarza, ale znacznie od niego młodszy, ukazał się na progu. Za nim dwóch służących w liberji cynamonowej z żółtem, wnieśli ogromną tacę, na której były przekąski, wódki, zimne wędliny, nowalijki różne, sery, śledzie i wszystko, czego się zwykle używa dla obudzenia śpiącego żołądka.
Przysmaczki te ustawione były ślicznie, pozamykane w naczyńkach powabnych, lub rozłożone na przepysznej starej saskiej porcelanie; ale na cztery osoby byłoby ich za mało, na jednę zdawało się za wiele.
Stryj, którego odtąd kasztelanicem lub szambelanicem zwać będziemy, spojrzał na zegarek jakby dla sprawdzenia godziny, którą słyszał bijącą, zawinął mankiety, i zaledwie postawiono na stole tacę, wziął się zaraz do niej, spojrzawszy na swoich gości, których jakiemś tylko niewyraźnem mruknieniem zaprosił.
Kobieta pierwsza odsunęła się od stołu, dziękując z uśmiechem.
— Poczekam na objad — odezwała się pokaszlując i szybkiem wejrzeniem mierząc dwóch swych towarzyszów.
Rotmistrz istotnie godzien był widzenia, na takie go tortury wystawiało śniadanie: z miny, z oczów, ze ślinki którą połykał, widać było jak mu się chciało rzucić na przysmaki, ale miał zapewne powód ani się nawet ku nim zbliżyć; założył rękę w kamizelkę, żeby się ani posunęła ku zakazanemu owocowi, podniósł oczy w niebo jakby wzywając daru cierpliwości, i na palcach odstąpił ku oknom ogrodowym, unikając pokuszenia na jakie zapach go mógł narazić.
Młode chłopię pokornie zostało na swojem miejscu, ale z oczu jego błyskał chwilami szyderski jakiś wyraz.
Już z pięć minut w milczeniu towarzyszącem pracy głęboko pojętej, nasycał się kasztelanic, zmiatając ogromnemi porcjami co napadł, nie bez pewnego jednak porządku postępując ku coraz ostrzejszym przekąskom; już dwakroć zapił likworem coraz odmiennym, a jeszcze