Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

ny, to prawda. Synek, chłopiec jak z igły.... Kto to wie!
Spojrzał nieznacznie na Petrę; Panna Hiacyntha uśmiechnęła się, palcem suchym i podobnym do gałązki chrustu pociągając po nosie śpiczastym. Petra udała że nie rozumie, ale roztrzpiotanie jej nagłe dowodziło, że to nie popsuło humoru dziewczęcia.
Julja zamyśliła się, spojrzała w źwierciadło — i kto wie jakie dumy, jakie myśli przeleciały przez głowę dawnej piękności, jeszcze w swoje wdzięki pokładającej wiarę.
— Ale to trzeba wystąpić — odezwała się trochę udobruchana — bo to państwo przywykło licho wie do czego — kaszy im nie dać, ani pierogów.
— Właśnie o to i mnie głowa boli — ale niektóre rzeczy przywiozłem z sobą.
— Prawdziwie, przyznać należy, iż pan jesteś nieporównanej prezencji umysłu — pochwaliła panna Hiacyntha — ale czyś pan nie zapomniał gałki muszkatołowej, pieprzu i musztardy?
— Dlaczego? — spytał pan Paweł.
— Zaraz to panu wytłómaczę — z gestem pełnym pretensji zwracając uwagę na siebie, i sybilijnym poczynając głosem odezwała się guwernantka. Julja przywykła jej wierzyć, obróciła się uważnie i poczęła słuchać.
— Wiem to z pewnością, z największą pewnością — z przyciskiem wymówiła — że wielcy panowie, do których rzędu chce się liczyć pan Piotr, w swej kuchni, dla podbudzenia zmysłu zniszczonego rozpustą, potrzebują nieustannych przypraw mocnych, na których cały ich stół spoczywa.... Pieprze, gałki, musztardy, to ich chleb powszedni.
Pan Paweł oczy wytrzeszczył.
— Oni to łyżkami jedzą! — zawołała Hiacyntha — to rzecz pewna!
— Ale, proszęż pani — rzekł pan Paweł — ja tam kilka dni u nich siedziałem i na baliku jednym byłem, a tego nie uważałem.