Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/192

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan byłeś zaprzątniony, roztargniony, zgryziony; jego usta, iż tak rzekę i podniebienie, dzieliły preokupację ducha — tak! ducha! i nic dziwnego, że w tym stanie byłbyś pan zjadł cokolwiek podobało się im podać, i nicbyś nie wiedział.
Paweł, przypomniawszy sobie jakąś potrawkę z ostrym sosem i truflami, które starannie wypluwał, wiedząc przytem, że starej panny nie przekona, umilkł dając się skonwinkować. Postanowione więc zostało, że dla okazania swej znajomości zwyczajów wielkiego świata, dobrze pana Piotra opieprzyć wypadnie.
Julja tymczasem już się i domem i Petrą troszczyła, żeby się to wszystko jak najlepiej pokazać mogło, i nagle wśród zamyślenia głębokiego, padając na kanapę, parsknęła śmiechem.
Panna Hiacyntha palcem okulbaczyła nos i parsknęła także, niewiedząc jeszcze czego się śmieje.
— A! na myśl mi to przyszło — odezwała się Julja — wszak oni będą pewnie choć na chwilę i u Hieronimów — jak też ta nieznośna kwoczka da sobie radę. Bo to ani wie jak przyjąć, ugościć i da im kluski! cha! cha! oto będzie śliczne przyjęcie! Mrę doprawdy ze śmiechu! a! a jakżebym rada widzieć jej konfuzję!
Guwernantka uśmiechnęła się powtórnie.
— Istotnie — odezwała się — ci ludzie nie stworzeni do społeczności wyższej... mogą być wielce skłopotani... wypadłoby może dać im znać wcześnie.
— O! nie! nie! właśnie że nie! — podchwyciła Julja — sza! cicho! zobaczymy jak się stropią, o! to będzie przedziwne. Co oni im dadzą i jak oni ich na poją i nakarmią. — Zobaczycie że do nas przyślą po talerze i łyżeczki — po wszystko. — Ale że nie dam, to klnę się, dosyć miałam dla nich pobłażania... chcą być nam równi, zobaczymy!
Paweł milczał kwaśny, a dwie kobiety rozpoczęły długą naradę nad firankami, domem od dawna opuszczonym, ubiorem panny Petry, wystawą jej wdzięków i talentów, kuchnią pieprzną i tysiącem szczegó-