Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

stwa Pawłów, co ich niezmiernie bolało. Wiedziała Julja o kapitaliku staruszka, pragnęła go bardzo przywabić i zniewolić, żeby go dla Petry zapisał; byłby to posażek gotowy. Myśl ta jednak wcale im nie szła w wykonaniu. Stary nie taił się, że wolał Hieronimów, najdłużej zawsze w ich domku bawił, z nim gospodarzył, chodził, rozmawiał, chłopców mu uczył czytać, pisać, rachować i ruskich przysłowiów, które oni po cichu powtarzali; domyślano się nawet, że i pieniędzmi musiał biednym krewnym dopomagać.
W kilka dni po powrocie pana Pawła, siedzieli wszyscy przy wieczerzy wczesnej we dworku Hieronimostwa, a Zośka koło nich szczebiocząc dreptała i służyła, to pieszcząc Dziadunia, to wyręczając matkę, to schylając się, upominając i pilnując braci — gdy zaturkotało. — Ale zaturkotało straszliwie! Inaczej słychać wóz idący z pola, inaczej bryczkę księdza proboszcza, i wielki kocz grzmiący po wyschłej ziemi...
Pan Hieronim poznał turkot powozu i struchlał; żona jego załamała ręce — kocz wiedeński, czterema prześlicznemi zaprzężony końmi, zatrzymał się w ich dziedzińczyku, na którym ledwie się mógł obrócić.
— Zginęłam! — zawołała — kluski! — Ktoś przyjechał.
— Kostusiu! Kostusiu! — powstając rzekł pan Hieronim — co ci jest, czego się lękasz? Najbogatszego pana przyjąć się nie wstydzę czem mam, dla nikogo nie wystąpię nad możność, bo to głupstwo. Kogo Bóg dał, przyjmiemy czem Bóg dał — bądź spokojna.
Czom chata bohata, tom i rada — ne żurysia — jakoś to bude.[1]
Drzwi się otworzyły, wszedł pan Piotr, a za nim Staś; Hieronim pośpieszył naprzeciw stryja z uczuciem i uszanowaniem, Dziadunio wyciągnął ku nim ręce wesoły:

— A witajcież! witajcież!

  1. Czem chata bogata, tem rada — nie frasuj się jakoś to będzie.