Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

— O to mi goście!
— Jakże moja chata szczęśliwa!
— Jak się masz Dziaduniu?
Hliadi na wyd, ta zdorowlia ne pytaj[1].
Hieronimowa aż przysiadła nieboraczka, całując ręce pana Piotra, ale jako gospodyni nie wytrzymała i na samym wstępie zawołała. A! czemże my niebożęta takich gości przyjmiemy!
— Otóż na samym wstępie wam zapowiadam — rzekł pan Piotr wesoło — że co Bóg dał to mi dobre — prawda Dziaduniu, wszak ty mnie znasz?
Oj! oj! jakij jechaw, takij zdybaw[2].
— Jam biedy kosztował — mówił dalej pan Piotr — i do wszystkiegom przywykł. Staś potrzeba aby się hartował — dajcie mi kątek w szopce, bo to lato, miskę krupniku a dłoń poczciwą... i kwita! Nie bójcie się, ja nie pan, a on nie panicz; choć może więcej trochę mamy, aleśmy wasi bracia i tak dobrze łamoczem chleb razowy jak pytlowy... Więc kochana pani, proszę mi bez żadnych występów — i jeśli mnie nie postawicie w szopce na sianie, to się pogniewam i pojadę. Jeśli mnie kochacie, to mnie posłuchacie.
Pan Hieronim chciał się z czemś odezwać, ale mu Piotr nie dozwolił.
— Widzicie — rzekł — żem nie zajechał do Pawła, bo wiem, że ze mną będzie robił ceregiele, a ja tego nie lubię. — Ale jeżeli mnie nie postawicie w szopie i zobaczę najmniejsze przybory — to jutro ruszam. Słowo honoru Hieronimie, że mnie przyjmiesz jak krewnego?

Hieronim pocałował stryja w ramię, spojrzał na żonę i okiem dodał jej otuchy. Zośka już była wybiegła, ale nim wyskoczyła, w samych drzwiach, śliczne jej oczy spotkały się z żywym wzrokiem Stasia. — Biedne dziewczę zarumieniło się, jakby je ranił pocisk niespodziany, niepojęty... a chłopiec stanął wryty i ręką tylko powiódł po czole, jakby sen od niego odgarniał.

  1. Spójrz na twarz, o zdrowie nie pytaj.
  2. Jaki jechał, taki spotkał.