ręce w tył założywszy, a niekiedy z radości to głową potrząsał, to rzucił dobitnem przysłowiem. Staś, krążąc od krzesła do krzesła, nieznacznie zbliżał się do Zosi, której serce biło, nie wiedziała czemu i po co?
W chwili kiedy pierwsze miał do niej powiedzieć słowo i pracowicie go wyszukiwał, ruszyli się wszyscy na dany przez pana Piotra znak do odejścia i spoczynku. Staś wziął smutnie za czapkę i spojrzał, znowu się spotkały ich oczy, znowu doznali wrażenia. Ale nikt tego nie mógł uważać, bo kto żył zajęty był wyprowadzeniem pana Piotra.... którego wiedziono ze świecami, z latarniami. Zosia tylko została w ganku, cicho powiedziawszy dobranoc Dziaduniowi.
Staś odwrócił się po swoją należność, uprzedzając Zosię:
— Dobranoc.
— Dobranoc panu.
To panu wiele było znaczące — nieśmiała mu powiedzieć inaczej, dla czego? nie wiedziała, ale Stasiowi wielce widać chodziło o poufalsze nazwanie.
— Przepraszam — rzekł zdobywając się na śmiałość i patrząc w jej śliczne, przestraszone oczki — ponieważ memu ojcu mówisz Dziaduniu, powinnaś mnie nazywać stryjaszkiem, nieprawdaż?
— A! może; więc dobranoc — stryjowi.
— Dobranoc mojej synowicy...
I tak się rozstali, a Staś odchodząc obejrzał się jeszcze kilka razy ku gankowi w którym stała piękna Zosia, poglądająca na ten uroczysty pochód do śpichlerza. Nie w szopie bowiem, ale w porządnym nowym lamusiku Hieronim stryja umieścił. Było to coś na kształt litewskiego swironka, bardzo schludna budowelka, na to święto przyozdobiona, oczyszczona, wyświeżona tak, że na wcale wygodną wyglądała izbę. Nie trudno było opróżnić śpichlerzyk, bo na przednówku stał pustką — kilka tylko z niego nasypek i bodni wyniesiono, wyjęto deski stanowiące zasieki; a słupy pozostałe nie zawadzały i nie szpeciły. Ściany wybił sam pan Hieronim resztką starych makat i dywaników, które
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.