mu się po ojcu ze szczątków dawnej zamożności dostały. Wniesiono parę łóżek, wysłano matami podłogę, dodano stoły i krzesła, i zdawało się, że im tam być powinno o ile być może wygodnie. Piotr aż nadto był rad z kątka i jeszcze wymawiał, że się zbytecznie dla niego kłopotano, gdy oboje gospodarstwo zaglądali do posłania i próbowali czy nie wieje.
— Dajcież pokój — zawołał Piotr — nie frasujcie się; wiecie żem się nie urodził bogatym, nie wychował miękko, biedę znałem i dobrze ją pamiętam, a Stasia Boże mnie uchowaj na nowomodnego gagatka wystrychnąć — niech się hartuje, bo nie wie co go czeka.
Z tem się rozstali — odeszli gospodarstwo, a Dziadunio jeszcze przyzostał. Staruszek był widocznie z czegoś bardzo rad i zdawał tryumfować; spojrzał na drzwi gdy odchodzili i poczekawszy żeby go usłyszeć nie mogli, odezwał się do pana Piotra:
— A co? nie mówiłem, że to ludzie złoci, serca brylantowe; oni, dzieci, choć do rany przyłożyć! A dobre to! a cierpliwe, a biedne i ubogie. — Bóg tylko jeden wie jak! Sam pracuje gdyby wół, ona się nie oszczędza. Zośka to aniołek, słowem, ja tu na nich patrzając, to się sercem raduję a oczyma płaczę. Ale co im z mojej pochwały — Chwalba soroczki ne dast’[1].
— No, ale wytlómacz-że mi, jakim sposobem ten poczciwy, rządny i pracowity Hieronim tyle stracił? Paweł hula a ma, ten horuje — i nic.
— Szczasływomu szczastje![2] — westchnął Dziadunio — przyznam ci się braciszku, że to i dla mnie było, a poniekąd i jest zagadką, choć głowę łamię nad jej odgadnieniem. Wiele rzeczy jest niepojętych... wiele się daje zrozumieć. Hieronimowi się nie wiedzie, to pierwsza. — Prybud’ szczastje, rozum bude[3] — powtóre, o czem i żona i żywa dusza