z Moszka? Nastraszyli go trudnościami, metrykami, chcieli odrzeć djabeł wie za co... niechże się nieuda. Wiem, że o to Hieronimowi głowa schnie, a grosza nie mają. Już chciał iść służyć i podobno trwa w tej myśli.
Pan Piotr ruszył ramionami.
Dopóki żyję do tego niedopuszczę! odsunąłem się od nich, straciłem ich z oczów; Hieronim milczał, moja wina żem się nie dowiadywał i do tego stopnia doszło, a większa Antoniego, że mi znać nie dał.
— Da się naprawić — rzekł Dziadunio — że biedy trochę skosztowali, to nie szkodzi. Jak po głodzie lepiej potem trochę szczęścia smakuje; ale w czem sęk, żeby to zrobić wszystko tak chytro mudro[1], tak zręcznie, żeby Hieronim nie miał nam nawet za co dziękować! O tem pomyślimy! Niechby też i jemu polżało na świecie, bo Pawłowi dobrze się dzieje: Łeżeń leżyt’, a Boh dla neho doliu derżyt’[2], niechajby i Hieronim nie miał powodu powtarzać — że: Odnomu na trysoczci priadetsia, a druhomu i woroteńco ne chocze[3]. O! tak tak! pomożemy! Ale czas bo wam: dobranoc, a więc...
Dziadunio zatarł ręce raźnie, nigdy go jeszcze nie widziano w takim humorze, ożywiało go to, że i dobrze miał zrobić i to jeszcze z figielkiem jakimś. Nic go bowiem nie rozweselało nad figiel, dobra prawda powiedziana komu w oczy lub zwycięstwo poczciwych, a cichych, nad któremi zwykł był rozciągać opiekę.
Dał więc dobranoc i śpiewając: Ne chody Hryciu — wyszedł do swojej izdebki.
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.