Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

czyć. Nie było w istocie innego ratunku, ale co za upokarzająca konieczność! Hiacyntha i Julja wolałyby były same gotować, gdyby się to z ich godnością zgadzało.
Tonący brzytwy się chwyta: posłano ze wstydem, za który obiecywano sobie Hieronimom odpłacić — po kucharkę, choć Julja przysięgła, że ją to do grobu wepchnie; otrzeźwiono nieco Ignasia; Paweł zawsze nieogolony z wyschłem już na brodzie mydłem poszedł do kuchni, panie uciekły kończyć ubranie, bo chwila stanowcza się zbliżała.
Szatan jakiś uwziął się wszystkie im łamać szyki; ledwie z ganku zeszły, pan Piotr, Staś, Dziadunio, Hieronimowie i młodsza ich córka (bo chłopców z Zofią zostawiła matka żeby się nie naprzykrzyć) weszli w dziedziniec. — Paweł golił się właśnie w kuchni, pozarzynał, pokaleczył, łajał, klął, a do gości nie było komu wyjść.
W salonie — pustki. Za żadne pieniądze ani Julja, ani Hiacyntha, ani Petra nie byłyby się ukazały, dopóki nie doprowadziły strojów swoich do ostatniej szpilki epilogującej.
Goście chodzili sobie tymczasem z kąta w kąt, mając czas przypatrywać się świeżym śladom ścierki i szczotki, widocznym jeszcze na pierworodnym brudzie domu.
Nareszcie w całym blasku niebieskiej sukni, różowych wstążek, łańcuszków, pierścieni i kolczyków, jak Juno majestatyczna, wtoczyła się Julja, zapinając na tłustej rączce ostatnią bransoletę, dla dania sobie pewnego tonu. Za nią weszła Petra, z minką podyktowaną przez matkę i nauczycielkę, kwaśną i pogardliwą, która ją bardzo do złego mopsika czyniła podobną. Za niemi sztywna, koścista, pomarańczowo ubrana, pąsowo pozasznurowywana, biało ponawieszana, zielono popstrzona, Hiacyntha, z flakonikiem ogromnym na palcu.
Pan Piotr, oddajmy mu tę sprawiedliwość, nie rozśmiał się: ale za Stasia nie ręczę — przymrużone, łzawo tkliwe oczy Julji szukały go już, spotkały,