Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

Staś niemiał co odpowiedzieć, zmięszany zaciął usta.
— Ale człowiek — odchrząknąwszy mówiła dalej panna — rozrywka do tej uroczystej ciszy i bawi się z naturą, której serce jego echem względnem odpowiada!
Julja, nie tracąc czasu, sypała wejrzeniami, które dodane do pieprzu mogłyby spalić na węgiel nieszczęśliwego, gdyby o lat dwadzieścia mogła je antydatować. Teraz już nie paliły, były bo blade, zimne błyski burzy jesiennej.
Paweł ubawiał stryja, opowiadając mu o gospodarstwie; Dziadunio chodził, popijał wodę, i cicho powtarzał:
Hodi tobi wołe, koły tebe korowa kołe[1].
Zatrzymano jeszcze na herbatę, w którą szczęściem niebyło sposobu nasypać nic gorzkiego, ale staraniem Hiacynthy podano jednakże pieprz przy szynce, którą ona zadyktowała do herbaty. Stary Dziadunio aż się wzdrygnął na widok tej pamiętnej przyprawy, z powodu której dzień ten Staś nazywał dniem pieprzonym.
Na wieczerzę powrócili do Hieronimów, gdzie ich znowu prosty, wieśniaczy, zdrowy i niewymyślny czekał posiłek. Dziadunio cały wieczór się wściekał. Staś pękał ze śmiechu cugle sobie puściwszy, Piotr tylko obu miarkował i poważnie był zamyślony.
My na chwilę jeszcze zajrzmy do salonu Pawłów po odejściu gości. Wszyscy stoją w milczeniu; nareszcie Julja, jak zwykle, pierwsza zabiera głos:
— No! mieliśmy też tych gości!
— Nic tak szczególnego! — dodała Petra.
Julja się uśmiechnęła i pocałowała ją w czoło, prawdę rzekłszy nie było za co.

— O! dowcipnisio ty moja! ale dajmy pokój, na co ich krytykować. Pan Piotr człowiek poważny, grzeczny; syn — chłystek! studencik! tak się wyrwał z tem

  1. Biada tobie wole, gdy cię krowa kole.