swojem graniem jakby z czem osobliwem. To tylko dowodzi brak wychowania, a gra nawet niewiedzieć po jakiemu....
Hiacyntha ruszyła ramionami.
— Jest hołdownikiem nowej szkoły.... Słyszałam o niej.... bije z góry w klawisze.... wiem to.... ale psuje fortepian, ucho.... i serce! — dodała z westchnieniem. Nikt tego aforyzmu nie uważał.
— Staś — mówiła Julja — trzpiot, dzieciak! nie jest nawet tak ładny jak mówiono. Juściż nie brzydki, ale....
— Ale zmiłuj się! — przerwał Paweł.
— Pozwólże, ja się przecie na tem znam — prosty sobie, przystojny pastuszek.... żadnej dystynkcji w manierach.
— Nadewszystko nic czułego, nic sympatycznego, nic coby chwytało za serce i przyciągało ku niemu — przemówiła guwernantka.
— Nie wykształcony! — dodała Julja, ruszając ramionami — surowe to, dzikie jakieś! o to nie mąż dla Petry! nie!
Paweł z dobrze otworzoną gębą słuchał.
— E! serce — rzekł — gdyby się tylko starał, dalibyście ją jemu!
— Otóż nie — żywo odparła Julja — myślisz że dla jego bogactwa? Ja dla Petry chcę czegoś więcej.
Hiacyntha dokończyła:
— Tak! serca dla serca, duszy coby uderzyła o duszę, tej zgody uczuć, tej harmonji dźwięków wewnętrznych, co wyżej wszelkiego złota się ceni!
— Gdyby był bogaty jak Kreza, tobym go nie chciała — zawołała Julja stanowczo — dla mojej Peci więcej, o więcej żądam!
Petra chodziła zadumana, ramionami tylko czasem ruszając; gryzła w ustach kwiatek wychwycony z bukietu, a co myślała? Bóg tylko jeden wie, i panna Hiacyntha druga, ja odgadnąć nie umiem.
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.