Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

W złą godzinę wymówił jakoś te słowa, bo w tydzień panie i żona i czternaścioro dzieci mu wymarły — Ot, tobi Hapko knysz![1] Na pogrzebie stała wysoka trumna matki, a w koło rzędem czternaście trumienek dzieci, razem z nią idących, z woli Bożej, do grobu! pan Puciata jakoś tego z razu nie wziął bardzo do serca, ożenił się raz, ożenił drugi, ale więcej już nie miał potomstwa, tak że i ta linja familji zeszła na nim. Otóż, w starości, gdy mu dogryzało sumienie, stawszy się bardzo pobożnym i dobroczynnym, umierając zostawił znaczny fundusz na wychowanie czternastu chłopców.
— Aleśmy doprawdy nigdy o tem nie słyszeli! — zawołał pan Hieronim.
— O wielka rzecz! a o czemże wy wiecie: moi poczciwi domatorowie — zaczął Dziadunio — siedzicie jak kury pod strzechą a chcecie wiedzieć o funduszu Puciatów! — zaśmiał się nieznacznie. — Ne tylko świtu szczo w wikni!
Pan Piotr z niemym poklaskiem przyjął tak lekko i łatwo utworzoną na prędce historyjkę funduszu, którego na świecie nie było.
— Otóż tedy — mówił dalej Dziadunio — gdybyście chcieli, toby wam łatwo wziął pan Piotr synów na fundusz Puciatów.
— Jak to, gdybyśmy chcieli? — zawołali państwo Hieronimowie, nieśmiejąc jeszcze oddać się radości która im tak niespodzianie przychodziła — a! toby była dla nas tak wielka łaska i opatrzność Boża!
— A zaraz łaska! zaraz łaska! — podchwycił staruszek. — Otóż żadna laska, pan Piotr właśnie sobie głowę łamie, kogoby tam umieścić; a tu jak raz takich dwóch tęgich chłopaków spotyka! Nie taka to wielka rzecz! Ne tak sia barzdo dije, jak sia barzdo howoryt.[2]

— W istocie, to dla mnie jedyna zręczność! — Ale tam być muszą jakieś trudności, jakieś formy — przer-

  1. Ot tobie Hapko pieróg.
  2. Nie tak się bardzo robi, jak się bardzo mówi.