Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.

żał za obojętnych...
— Za obojętnych! — dwuznacznie kiwając głową odparł Szambelan... — przepraszam.
Pan Piotr mówił dalej, rozczulając się widocznie:
— A my szczerze, jak brata cię kochamy, i — bolejemy nad tobą — dodał smutniej i ciszej.
— Jak to? bolejecie? — nadzwyczaj niby zadziwiony spytał pan Stanisław...
— Alboż nie mamy powodu i prawa? Choć starszemu bratu pozwól myśl moją odkryć śmiało, otwarcie i wystąpić z radą. Wiek twój może ją czyni zbyteczną, ale ją serce dyktuje.
— Dziękuję — rzekł sucho Kasztelanic, udając uśmiech zachęcający do mówienia — mów, mów śmiało.
— Pozwalasz, więc ci się całkiem otworzę, kochany bracie... Twoja starość nas martwi, mybyśmy cię inaczej chcieli widzieć dla twojego szczęścia...
— Ja się nie skarżę.
— Ale cierpisz, cierpieć musisz... twoje życie nie zgadza się z wiekiem. — Serce może zrażone czem odsuwa się od swoich — a nawet... od Boga o którym w młodości myśleć się nie przywykło — był to czas niewiary! Tyś temu nie winien! Ale za cóż obcy mają być bliżsi nad nas? a często niegodni?
— Bracie — rzekł sucho Kasztelanic, nie wychodząc z grzeczności form, ale je przesadzając w miarę jak gniew go burzył — wierzę, że to co mówisz dyktuje ci serce, ale to są wyrazy tak ostre... tak dotkliwe...
— Jak ostry, jak dotkliwy ból co je dyktuje — odważnie podchwycił brat — biorąc w ciepłe swe dłonie zimną, alabastrową rękę starego dworaka. Co mówię, to mówię szczerze i z serca... Nie żyjesz wedle Boga żyjesz wedle namiętności; wszakbyś już uczuć powinien, że to cię zaspokoić nie może? że wiara i cicha starość w modlitwie, uspokojeniu, rozmyślaniu, zdolna tylko uszczęśliwić...