Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet rozjątrzyć. Jestem pewien, że już usposobiony do powrotu ku Bogu i wierze; módlmy się i czekajmy.
— To ze wszystkiego najlepiej — śmiejąc się dodał pan Tomasz i zacierając ręce — przyznam się, że po mnie już ciarki chodziły na samą myśl, że będę na tę wartę wykomenderowany: powszednich dni musi tu być djable nudno.
— Ja o tem wiem trochę — odezwał się Samuel — a siedzę dla was i dla siebie; może by warto, żeby mnie kto z posterunku zluzował.
— A! a! otóż i racja tych strachów, których nam napędziłeś przez panią Hieronimowę — rzekł Piotr — chce się odpocząć... i nie dziwuję.
— Ba! alboż mój siwy włos nie daje mi do tego prawa?.
— Toć prawda — przerwał Dziadunio — ale kto lepiej i stosowniej tu od ciebie siedzieć może. Obibrawsia hrybem, taj liż w kisz[1]. Jeśli się usuniesz, któż cię zastąpi? będzie to doprawdy miało minę straży, która się zluzowała. Ty to sobie stojąc na miejscu nie bijesz w oczy. Kasztelanica nie niecierpliwisz, jakby może kto drugi potrafił, naprzykład ja... Ej! bracie Samuelu sużeno, padł los na ciebie, odsłuży ci to familja... a cóż robić, musisz zostać... jakeś zaczął tak i kończ. Wid napasty ne propasty![2] nic ci się nie stanie!
Samuel westchnął ciężko, pomimo dodawanej przez Dziadunia otuchy.
— Pańszczyzna bo to — rzekł — pańszczyzna, oj mój miły Boże! patrzeć na sprośne życie, milczeć, a wzdrygać się, widząc do koła rozstawione sieci, ani na nie co zaradzić, ani o nich oznajmić.
— Czemu?

— Bo jutro ci, którychbym wydał, potrzebniejsi i milsi odemnie, wyparli by mnie z tego stanowiska. Chcecie — więc zostaję, ale za nic nie odpowiadam.

  1. Kiedyś grzyb, leź w kosz.
  2. Od napaści nie przepadniesz.