Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

dny. Trzy izdebki składające pomieszkanie miały wprawdzie belki zamiast sufitów i podłogę tylko, ale je pani ubrać i upięknić potrafiła tak, że się ich nie spostrzegało.
Czysto tu było, świeżo, biało, przyćmiono i roskosznie.
Podłogę, dla odebrania jej tego nazwiska pomalowano i powoskowano, świeciła się jak szkło; meble były skromne ale połyskujące, w oknach muślinowe firanki zręcznie pozawieszane spadały wśród zielonych etażerek, na których najpiękniejsze oranżerji kwiaty codzień rozstawiali ogrodnicy. Łóżko w ostatnim pokoiku, z dywanikiem, makatą, pawilonem, toaletą, uśmiechało się wdziękiem dziewiczych białych pościeli. We wszystkiem przebijało się wiele smaku, wiele wrodzonego kobiecie uczucia piękności. W istocie, Aniela nigdzie nic nie widziała, a doskonale domyślała się jak co być powinno. Nic tu napuszonego, nic błyskotliwego — odgadła bowiem nawet najtrudniejszy do odgadnienia wdzięk prostoty.
Gdy wszedł Jaś, Aniela siedziała widocznie w niemniej ciężkich jak on pogrążona myślach: — oko jej tylko tłómaczyło niepokój, niepewność i jakąś podbudzoną żądzę... w półmroku była jeszcze tak piękną! Podniosła głowę dumnie, jak zawsze, zobaczyła przybyłego który tu nigdy nie wchodził, a z twarzy jego i własnych uczuć odgadła po co przyszedł. Szyderski uśmiech zwycięztwa przebiegł nieznacznie po wązkich jej usteczkach, wstała — gotowa pastwić się grzecznie.
— A! cóż to za przypadek sprowadza tu pana Jana?
Jaś zagryzł wargi, oczy mu płonęły, ale panował nad sobą.
— Żaden przypadek — odrzekł — ale ważny i wielki interes.
— Ja i interes, jakiż mieć możemy z sobą związek? — spytała Aniela, ciągle udając, że nic nie rozumie.