— W ogród trochę.
— Jasiu, może gdzie niepotrzebnie...
— Ale bądź spokojna, Antosiu, nic mu się nie stanie.
— O! bo ja was znam!
Sobocki rozśmiał się głośno: — No! chodźmy Jaśku a jej co do tego; śpij babo i pilnuj swego nosa...
To mówiąc, wdziawszy buty i fez nowiuteńki, także dla dokompletowania szlafroka, Sobocki wysunął się z Jasiem w milczeniu, prosto w ulicę ogrodową.
Gdy byli na murawie, koło której żaden krzaczek nie mógł słuchacza ukrywać, Jaś odwrócił się do zaciekawionego dosyć Sobockiego, i tak mówić począł dosyć obojętnie, usiłując rozmowę naprowadzić nieznacznie na to czego potrzebował:
— No, bracie, widziałeś teraz oczyma własnemi naszego stryja bogacza; cóż ty na to mówisz?
— Co mówię! co mówię — wykrzyknął fajkę z ust wyrywając Sobocki — że to bajka z tysiąca nocy te jego bogactwa!... A to, do milion set djabłów, za jedne te srebra co pokazywali u stołu możnaby piękny kupić mająteczek! Ot! szelma szczęśliwy! czego jemu braknie! Gdyby chciał, piłby od rana do wieczora szampańskie, porter i dromadera, i... co ja wiem! coby mu na myśl przyszło! Szczęśliwy człowiek! A słyszę choć stary i kobiecięta lubi.
— Czego on nie lubi — rzekł Jaś — to bieda, że sił niema.
— Otóż to i bieda, a gdzie siły są, nie ma za co ich użyć! ot co! do trzysta djabłów — westchnął Sobocki — o! szelma stryjaszek, chciałbym ja być w jego skórze.
— Prawda? dom porządny?
— Co to porządny! — animując się zawołał Mateusz — to książęcy, to prawie królewski występ... dziś ręczę żeśmy wypili i zjedli na jakie trzysta rubli...
— O! więcej bracie, więcej!
— A widzisz! to pan! ha! a my patrzym na te jego państwo i ślinkę łykamy.
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.