Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/262

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! ktoby ją miał.... żeby ją tak w moje rączki!.... smakując zawołał Sobocki — pokazałbym ja co to żyć! Pojechałbym do Żytkowa i dopiero dom otworzył!!
Żytków naturalnie był ideałem kancelisty; o większem mieście marzyć nie śmiał jeszcze, to mogło przyjść dopiero później.
— No! śmiejąc się, odpowiedział Jasiek — toć to w części i na nas spadnie.... to jest, na Michasia, na mnie i na twoją żonę po równi.
— Ba! ba! kiedy to co będzie, i co tam nam kapnie z rąk bogatszych krewnych, kto to wie! Choć zjedzą licha, żebym im dał powąchać grosza, póki mnie mego nie oddadzą do szeląga:.... mam ja sposoby, choćby w Żytkowie, choćby i dalej poszło, to im kurtę skroję! Ale co to gadać! Kiedy to jeszcze będzie! A potem, najszczęśliwiej biorąc, weźmiemy na nas troje piątą część. Gdyby tego było ogólnie miljonów trzy, to kilkakroć na nas wszystkich, po sto kilkadziesiąt na głowę. No! co to? głupstwo! Dla mnie gryzipiórka i to pieniądze, ale nie fortuna! At! folwark kupić i biedę klepać, a mnie się na wsi gnić nie chce; ja tego nie lubię!
Sobocki, pod wpływem napoju jeszcze całkiem nie wywietrzałego z głowy, wywnętrzał się bardzo jak widzim i obficie paplał, Jaś dawał mu się wygadywać.
— Ot co się dzieje z fortunami! — wołał dalej Mateusz — widzisz jaka to ogromna, kolosalna ta stryjowska, a jak ją rozchwycim ledwie szlacheckie porobią się schedki. Rotmistrz będzie najszczęśliwszy bo rodzeństwa niema, sam swoją część capnie. Bestyja Rotmistrz!
— Jeszcze to wszystko na wierzbie gruszki — odparł Jaś z westchnieniem. — Kto to wie; nuż się stary ożeni....
— Co? — cofnął się Sobocki — zrobićby mógł tę podłość?
— Ba! czemuż nie! stary! podejdą, zmuszą, znudzą...
— No! a tyś tu odczego, albo ja w miasteczku? Tę pannę kazałbym zamknąć do turmy. Ale co ty pleciesz! po cóżby się żenił, kiedy i tak przy nim siedzi?