— Otóż bo to widzisz — dodał rozpalając się myślą swoją Sobocki — my wedle praw choćbyśmy wzięli tę część naszą.... co to znaczy? a możemy zabrać wszystko.
Jaś udał że nie zrozumiał; chciał być głupszy, żeby mu więcej zaufał szwagier.
— A tak! wszystko! albo toby było bardzo co złego? albo to czyje? stryja! Albo to onby nie mógł nam samym zapisać! Wszak to dorobkowe? z kart przyszło! Co familji do tego! nie ojcowizna! nie macierzyste! Testament byłby formalny! Jak ty myślisz — spytał — czy on zrobi testament?
— Tego to nie wiem — rzekł Jaś powoli cedząc i namyślając się co ma powiedzieć — trudno tego człowieka poznać. Boi się śmierci i zdaje się niedbać co potem będzie.... jemu to wszystko jedno kto weźmie, nikogo tak dalece nie kocha, a po troszę drwi ze wszystkich.
— Masz ty jego pismo jakie? — spytał Sobocki.
— Jak to? jakie?
— Jakiebądź, ale z podpisem, list, kwitek.
— A na cóż się to przydało? — naiwnie spytał Jaś.
Sobocki spojrzał na niego, jak gdyby mówił:
— O! jakiż głupi!
— Mógłbym mieć — dodał po namyśle Jaś — i list i podpis.
Sobocki zawahał się z odkryciem swego wniosku.
— A wiesz ty — rzekł — gdzie on chowa swoje papiery.
— Zapewne muszą być w tym pokoju, do którego nikt nie chodzi.
— W jakim?
— Czyżeś o nim nie słyszał?
— Ale nic.
— Stryj ma pokój jeden taki, do którego prócz niego nikt nie wchodzi; okna wysokie zakratowane, od drzwi zawsze klucz przy nim. Pół dnia tam siedzi i niewiadomo co robi... papiery tam być muszą.
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/264
Ta strona została uwierzytelniona.