Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Sobocki się namyślił...
— Ha! — rzekł — możnaby i tej tajemnicy dojść... gdyby tak kto doniósł... że tam jest co zakazanego... albo że tam robi fałszywe assygnaty, co strasznie czyni podobnem jego fortuna tak nagła i z niczego... zrewidowanoby co tam jest do świstka i dowiedzielibyśmy się...
Jaś aż się wzdrygnął.
— Zmiłuj się, do czegóż to wszystko! — zawołał.
— E! to się tylko tak mówi, gdyby z interesu wypadło dowiedzieć się co tam jest.
— Tam najpewniej muszą być pieniądze, które tak lubi — rzekł Jaś.
— No! to i testament tam być może.
— Gdyby był!
— A myślisz że nie będzie?
— Nie sądzę... bo wcale niedba co z nami będzie po nim.
— Toby lepiej było.
— Jak to lepiej?
— Słuchaj Jaś, tyś nie głupi — rzekł raptem Sobocki stając — tylko nic nie rozumiesz interesów... Co tu długo gadać! Jakby on testamentu niezrobił, czy toby było tak co złego, żebyśmy go sobie zrobili? Wszak to i tak nasze, ci bogacze nie potrzebują... wówczas mielibyśmy okrągło po miljonku.
— A nużby poznano fałsz?
— Ba! ba! rozśmiał się Sobocki z dziwną miną. — Czy to takie głupie rzeczy się robią, a dziesięciu biegłych nie pozna że to się fabrykuje. Sam Kasztelanic, by się do niego mógł przyznać. Już to ja w tem, że gdyby się napisało, tobym się niepowstydził, ani podpisu, ani pieczątek... Podpisalibyśmy i żywych i nieboszczyków jak się należy...
Jaś dumał i zdawał się bardzo zdziwiony, choć z góry przewidział, co mu może powiedzieć Sobocki; nie chciał jednak być pierwszym do projektu.