— A! a! — rzekł — dobry by to był figiel tym panom, co to się tu tak zlecieli zajrzeć w oczy stryjowi, czy długo jeszcze pociągnie a chapnąć co zostawi... ale to wszystko nie łatwe.
— A tyś chciał żeby ci łatwo przyszedł miljonik?
— Ale bo to można i w Sybir pójść i miljona nie mieć!
— Za takie rzeczy nie — rzekł Sobocki poważnie — za małe kradzieże to się trafia, ale gdzie chodzi o miljony to się robi porządnie i przezornie. Gdybym ja był na twojem miejscu, zrobiłbym to tak gładko, że nikt by się niedomyślił! To zresztą głupstwo! Albo to co dziwnego że nam zapisze, najuboższym z familji... to po prostu kaprys, a on kapryśny! A w ostatku — pal ich djabli, niech gadają co chcą, niech mówią żeśmy pofałszowali, byle się udało. Testament tylko podrzucić jakby stary dochodził i krzyżyka liznął... ot i cały interes.
— A nuż się w przypadku znajdzie drugi?
— Prawda! toby było głupio? Ale od czegóż u ciebie głowa na karku? Tyś powinien wiedzieć czy zrobi testament czy nie, podkraść się, wyśledzić, wypatrzeć, wychwycić, podłożyć. To twoja rzecz, a moja resztę zrobić.
Jaś udawał głęboko zamyślonego.
— Słuchaj-no — odezwał się do Sobockiego — co będzie to będzie; my we dwóch sobie pomagajmy, ja tu na straży, ty w odwodzie z pomocą w miasteczku... nikomu, nawet Michasiowi ani słowa... Testament niech będzie w pogotowiu!
— W pogotowiu! Albo to ci się zdaje, że taki testamencik, to jak zapaśne koło do wozu, co się na rynku kupi i telepie z tyłu... To rzecz i trudna i droga... tysiąc rubelków... może dwa... pewnie nie mniej. Ja go wystroić wystroję, ale jak już rzecz będzie pewna.
— A więc — rzekł Jaś między nami ręka!
— Ręka rękę myje, a noga nogę... zdradza! — roz-
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/266
Ta strona została uwierzytelniona.