Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.

dzę parlamentować... Doskonale! Chce mnie nawrócić; jaż tak bardzo jestem pobożny do ślicznych oczek Anieli! Głupcy! głupcy! — powtarzał z cicha ze złością.
— I zkąd im ta śmiałość wdzierać się w cudze sprawy?
— A zachciałaś panno Anielo — pieniądze zawsze cudów dokazują, gdy się ich bardzo zechce; każdy myśli o nawracaniu, sądząc, że może pobożny pokutnik przez wdzięczność zapisze co apostołowi! podli! podli.
— Co za nikczemność!
— Dość tego — urwał stary — dość — mówmy o czem weselszem. Czemuś to nie przyszła do stołu?
Aniela zarumieniła się nagle jak piętnasto-letnie dziewczę, co jej jeszcze dosyć łatwo przychodziło w potrzebie; spojrzała błagająco na starca i ciszej szepnęła:
— A Panie! możnaż po mnie tego wymagać... w tym tłumie! Myślisz pan, że ta biedna sierota, dlatego żeś ją kupił, już ci i wstyd sprzedała, i niema czucia, nie zna swego położenia! A któż wie serca ludzkie! w najzepsutszem jest może iskra z której coś dobrego rozpalić się może... Myślisz pan, że Aniela jest ostatnią z ostatnich... mylisz się... Przywiązałam się do ciebie serdecznie, namiętnie, boś ty był pierwszym coś mnie przygarnął, alem ci nie poświęciła reszty wstydu...
— Pierwszym? — podchwycił ironicznie nieporuszony, nielitościwy Kasztelanic.
Aniela porwała się: — Wątpisz pan o tem?
— Siadaj-no tylko i oddaj rękę; niech będzie że nie wątpię, ale co się tycze namiętności, przywiązania!
— Myślisz pan, że bez niej wytrwałabym w tem położeniu, spodleniu, gdy wszędzie tyle a może więcej znalazłabym co tutaj?
Stary zamyślił się, zdawał się na wpół wierzyć, na wpół rachować. Aniela sądziła, że go już dotknęła — raptem parsknął śmiechem.
— Anielko kochanie — rzekł — przysuń się no bliżej, a mów ciszej... Kiedy mnie tak namiętnie kochasz, to dobrze, rywalki nie znajdziesz... masz mnie całego, wszystkie kości i trochę skóry.