Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

donieśli, że wesoło potem wiódł w ganku rozmowę z państwem Hieronimostwem i Zosią; Julja zagryzła usta i zapłoniła się od gniewu.
— Co on tam robić może? — zawołała przy córce — chyba chłopczyk rozumny, bałamuci tę kluczniczkę Zosię! Rozumiem! myśli że to nic za sobą nie ciągnie! I w duchu dodała: — Głupi, co mu to z tego przyjdzie! nie sądziłam by do tego był skłonny; tak na pozór zimny! — Potem skończyła głośno:
— Trzebaby jeszcze spróbować!
Ale wszystkie próby były nadaremne; wychodzono na przechadzki umyślnie by się spotkać ze Stasiem, dla miłości jego zbliżono się nawet do Hieronimostwa, zapraszano ich — wszystko się nie udawało. Julja byłaby się wściekała z gniewu gdyby jej do ostatka nie podtrzymywała nadzieja, która nareszcie zupełnie zawiodła. Zachowała ją jednak choć zwiędłą i zeschłą na później.
Tych dni kilka miały w sercu Stasia pozostać pamiętnemi na zawsze — były to dni uroczyste, dni święte jego życia. Takich kilka ma z nas każdy; przeżył je najuboższy i schował do podróżnej sakwy pielgrzyma, schował żywemi kwiaty; by je wyjąć później zeschłą trawą.
Ostatniego wieczora, niewiem jakim przypadkiem, dwoje dzieci pozostali sami w ganku; Hieronim na chwilę odszedł, Hieronimowa z okna przez które patrzała usunęła się, wywołana przez swoich chłopców. Staś stał oparty o słup ganku i wlepił wymowne oczy w Zosię — Zosia nieśmiała uciec, choć wielką miała ochotę, bo jako gospodyni bawiła gościa — ale rumieniec żywy pokrył jej śliczną twarzyczkę aniołka i wejrzenie załzawione upadło ze strachem na ziemię; tak obawiało się wygadać z wielką tajemnicą, tak było pewne, że mówić musi.
Stała zmieszana, skłopotana przebierając w ręku nieodstępne kluczyki i różowemi paluszkami wiążąc i rozwiązując ich węzeł. Śliczna tak była w jasnej swej sukience, która osłaniała jej kibić i wyrażała ją liniami dziwnej prostoty, przypominającemi Flaxmanowskie rysunki do poezji Hezjoda. Karczek jej biały