czął drzemać, przypomniał jeszcze Jaśkowi żeby jak najprędzej powracał, najmniejsze bowiem złamanie porządku dziennego, do którego potrzebnym był młody chłopak, już go niemile dotykało.
Ku wieczorowi zaprzężono bryczkę, cicho zabiegły konie przed oficynę i Jaś, otulony płaszczykiem, z oczyma iskrzącemu, radością jakąś i niepokojem, nakazawszy jechać żywo, pospieszył do miasteczka.
Tymczasem, pod niebytność Jasia nowe poczęto przypuszczać szturmy, zawsze do nich owego bajecznego używając pułkownika, którego dosyć żywo i trafnie malowano starcowi, tak że choć w niego nie wierzył w początku, wpadł już na myśl, że wynajdą jakiego zawadjakę, którego nasadzić nań mogą.
Aniela pracowała udanym strachem, sentymentami, uczuciem, łzami, do ostatka niecierpliwiącemi starca, ukrywającego jednak uczucie które nim miotało; Termiński powoli starał się w niego wlewać strach, grożąc zaburzeniem i rozstrojeniem całej pracowicie usnutej budowy regularnego życia. Kasztelanic obojgu opierał się jedyną swą bronią, szyderstwem, ale już ta codzienna walka, ten niepokój nieustanny, poczynały go niecierpliwić do nie wytrwania. Z każdą godziną zwiększał się gromadzący gniew, od którego wybuchu wstrzymywał tylko egoizm, przerażający starca odmianą żywota, a więc cierpieniem, a więc skróceniem tego życia, które rozmierzał i wyważał, po odrobinie je czerpiąc by na dłużej stało.
Termiński ośmielony pozorną martwością pana, jego milczeniem, choć widział zniecierpliwienie, miarkując że było nieuchronne; coraz się go mniej obawiał i zapalczywie docierał. Kasztelanic odwracał napaści, zawsze z nich żartując tylko i puszczając mimo siebie. Ale co chwila napady były gorętsze i nieznośniejsze;