Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

ów wymarzony pułkownik wyrastał na rzeczywistość, zbliżał się, groził, pisał, nacierał. Aniela wchodziła zalana łzami, i doskonale odgrywając wszystkie uczucia, które ukazać potrzebowała, męczyła starca codzień okrutniej.
To też twarz jego nosiła już ślady walki, do której nieprzywykły, znieść jej nie umiał, ani odwrócić. Widział jak na dłoni co z nim i dlaczego robiono, a na odparcie tych szturmów miał tylko broń jedną, zimne szyderstwo, niewiarę i daleką groźbę. Serce jego nie byłoby płakało za nikim, ale nałóg samolubny wiązał go do tych katów, dla których ani szacunku, ani przywiązania nie miał. I oni też nie mieli nad nim litości, choć pozornie otaczali przesadzonemi oznakami współczucia. Termiński wpatrywał się w zbladłą i uwiędłą twarz starego, śledząc w niej postępów znużenia i wyglądając rychło się podda utrapiony starzec; — kierował on Anielą, dyktował jej każde słowo, wskazywał co mówić miała i co robić.
Po wyjeździe Jaśka, nazajutrz rano, Termiński który na wszystko się ośmielony ważył, wpadł do sypialni, okazując fizjognomją przestrach i jakieś rozjątrzenie nadzwyczajne. Kasztelanic postrzegł to od razu ale odwrócił oczy przewidując scenę której chciał uniknąć.
Sługa, widząc że Kasztelanic na niego nie pogląda, umyślnie nie czekając dłużej począł mówić:
— Jaśnie pan zapewne się domyśla...
— Nic się nie domyślam...
— Tak jestem wzruszony...
— Rób swoje, rób swoje — wyciągając ręce do szlafroka odparł starzec.
— Ale, bo... tracę prawdziwie przytomność...
— Staraj się ją złapać, bo coraz mi służysz gorzej.
— Człowiek nie jest panem siebie.
— A powinien nim być.
— Gdyby Jaśnie pan wiedział...
— A może nie potrzebuję wiedzieć...
— Ale bo to rzecz nieobojętna — nalegał Termiński — tu potrzeba radzić.