Jaś nie wiedział co zrobić, spuścił głowę i obrócił się ku drzwiom; tymczasem Sobocki od jednego do drugiego chodząc, łapał towarzyszów już po części drzymiących w mroku i wyciągał ich z sobą. Ci rozmarzeni trunkiem, nie dobrze wiedząc co się z nimi działo, bijąc się w ciemności o piece i węgły, wychodzili omackiem nieprzytomni. Cała gromadka wytoczyła się nareszcie nie bez trudności na podwórze.
Ze wszystkich, Sobocki pomimo że miał głowę dobrze zalaną, najwięcej okazywał siły i panowania nad sobą, bo śmiejąc się jednych podtrzymywał, drugich złośliwie popychał, a wszystkiemi kierował.
— Trzeba te kury spać pokłaść — rzekł do Jasia — musiemy z sobą pomówić sam na sam, a choćby nas podsłuchiwać nie byli w stanie, jednak zawsze lepiej być ostrożnym.
To mówiąc, towarzyszów swoich zgarnąwszy jak mógł, wyszedł z niemi w uliczkę i na chwilę opuściwszy Jaśka, zajął się rozkwaterowaniem opojów, którzy co chwila gorzej rozmarzali się. Spotkani żydzi dopomogli mu do tego i wkrótce zostali szwagrowie sam na sam. Sobocki acz cięty, acz widocznie wesół nad miarę, miał jednak całą swoją przytomność; chwycił Jasia pod rękę i kierując się z nim ku staremu miastu do winiarni, nieopodal zajezdnego domu Arona będącej, począł go usilnie rozpytywać.
— Tyś darmo nie przyjechał — rzekł natarczywie — coś jest, gadajże mi co tam? Czy stary gorzej? czy myślisz że pora mu zrobić testamencik? jak ci się zdaje, czy on zapisze co? No! mów a otwarcie?
Właśnie otwarcie miał najmniej ochoty mówić Jasiek, i myślał co powiedzieć; nie chciał bowiem wspomnieć o tem co go sprowadzało do miasteczka, a czuł, że bez Sobockiego nic nie zrobi, i co gorzej, ukryć się przed nim nie potrafi.
— Ja — rzekł trochę zająkując się i udając jak dawniej począł gapiątko — ja sobie tu tak przyjechałem tylko, pilnego nic nie ma; a co się tycze testamentu...
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/320
Ta strona została uwierzytelniona.