Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/323

Ta strona została uwierzytelniona.

wsze widywał gapowatym, wstrząsł się tajemnie, mówiąc w duchu: — O! chciał mnie podejść! poczekaj oddam ci sowicie tę chętkę! Po pijanu wyciągnę z niego co zechcę... Mam go w ręku.
— Gadajże — rzekł głośno przysuwając się — nikt nie słucha, co tam nowego?
— W dwóch słowach — odparł Jaś — ten matacz Termiński zrobił widocznie jakiś układ z Anielą; dokuczają staremu chcąc go doprowadzić do tego, żeby się z nią ożenił. Zdaje mi się, że Kasztelanicowi oboje tak dojedli, iżby się ich rad pozbył, gdyby tylko można.
— A cóż mu trudnego?
— Widzisz stary niewolnikiem jest nałogów, a kto mu tych państwa zastąpi! Gdyby tak... — Jaś się zaciął i spojrzał. Sobocki myśl odgadł.
— Gdyby, mówisz zapewne, znaleźli się inni na ich miejsce — o! o to łatwo!
— Nie tak jak ci się zdaje; stary zmiany nie lubi, trzeba mu wyuczonego jak Termiński sługi, i drugiej Anieli. Gdyby sprytnego znaleźć człowieka, jabym go służby nauczył, a kobieta jeśli się znajdzie zdatna na miejsce Anieli, to jej uczyć nie będzie potrzeba...
Sobocki się rozśmiał; patrzał w oczy Jasiowi i dziwił się temu, co w nim odkrywał.
— Po toś przyjechał? — spytał.
— Tak, z tobą się poradzić, czy nie możnaby...
— O! można, sługę już mam...
— Jakto?
— I zaraz ci go pokażę, zobaczysz, lepszego ani żądać, co się tyczy panny, o tem jutro pomyślimy. No! ale testament? pisze on?
— Tego dotąd dojść nie mogłem — rzekł Jaś — wiem tylko, że w swoim pokoju zamknięty godzinami, nic innego nie robi, tylko sam z sobą... gra w karty...
— Jakto? sam z sobą? — zakrzyknął Sobocki.
— Tak jest! Bóg go wie czemu nie grywa z nikim; ale widać nałogu pozbyć się nie mógł i sam z sobą codzień kilka godzin musi djabłować.