odejmując żywić kancelarje! o! o! przedziwny człowiek.
— Z tego, co mówisz, miarkuję tylko — rzekł Jaś — że mu piątej klepki brakuje, kiedy się porwał na proces z B.... a mnie potrzeba człowieka zwinnego i nie głupiego.
— Bo się też mylisz bardzo, sądząc że głupi — odezwał się Sobocki. Każdy człowiek ma swoją słabość, a broń Boże się na czem uprze, choćby najwięcej na tem tracił, będzie się odegrywał do ostatka. Puślikowski dla nas perła droga; drugiego takiego nie znaleść — przywykły do starych, bo kołysał księcia, który w ostatnich latach gorzej wrzoda był niedotykalny; zna służbę, trzeźwy i przebiegły... Zobaczysz. W jeden dzień go ułożysz jak zechcesz.
— Ha! zobaczym twojego Puślikowskiego — rzekł Jaś — ale myślże i o drugiem.
— O! to sęk — zadumany popijając mruknął Sobocki — ale nie desperuję!
— Tu trzeba panie szwagrze i twarzyczki i dowcipu, i maniery nie lada, jak panny Anieli, tonu lepszego — słowem, nie wielkiej poczciwości, bo o tej nie ma co mówić na taki biorąc obowiązek; a powierzchowności uczciwej, co rzadko z sobą chodzi.
— Znajdzie się to wszystko! znajdzie! — mówił kancelista zapalając fajkę. — A długo tu możesz zabawić?
— Najdalej dni dwa, trzy...
— Będzie czasu dosyć! nie ma się czem turbować; dobrze żem Puślikowskiego wymyślił; Aniela jutro będzie, niechno podumam... Ale pomówny o testamencie — zagadnął Sobocki.
Tych słów domawiał, gdy drzwiczki się otworzyły, i żydek wprowadził jakąś postać, w mroku jeszcze nie widoczną. Jaś porwał się z krzesła, domyślając Puślikowskiego i żywo podbiegł ku przybyłemu.
Był to mężczyzna lat może czterdziestu, wcale pięknej postawy i szlachetnej twarzy, rysów regularnych
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.