Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/327

Ta strona została uwierzytelniona.

bystrych oczu piwnych i podniosłego czoła. Na skroni podłysiały, na wybladłem licu znać było troskę, która go jadła, z którą dniował i nocował, a razem męztwo z nią walczyło niezłamane. W istocie, niepospolitej potrzeba było odwagi, by z możnymi panami bić się o chleba kawałek, któren mieli siłę mu wydrzeć, a on nie miał siły obronić. Puślikowski tak był pięknych rysów i przystojnej fizjognomji, że strój ubogi wydawał się na nim jak przebranie; bo i postawa i układnie zgadzały się z nim wcale. Obok Jaśka wybladłego, obok Sobockiego z najeżonym włosem i pokrzywioną twarzą, człowiek ten niemal idealnym zdawał się typem. Smutnie widzieć było na nim wyszarzane do nitki i połatane odzienie, opięte jednak starannie i czysto. Surdut oliwkowy niegdyś zachodził mu pod szyję, na której była resztka czarnej chustki i dziurawej, buty i reszta sukni kilkoletnie zużycie okazywały. Pomimo tego stroju, pomimo położenia swego, wszedł śmiało, skłonił się pokornie, ale bez poniżenia, i rzuciwszy okiem po przytomnych, czekał wiadomości, na co go sprowadzono, z pewnem uczuciem godności.
— Słuchaj Puślikowski — zawołał Sobocki przystępując do niego, wyprawiwszy żydka — chcesz ty wygrać swój proces?
— A! wielmożny panie! — składając ręce odezwał się z westchnieniem sługa — toć to mojego życia cel jeden; a cóźbym ja chciał więcej!
— No! to go wygrać możesz!
Puślikowski wyraźnie się nastraszył i zafrasował, przewidując że mu ciężkie podyktują warunki.
— Ale byka za jędyka; potrzeba żebyś i ty mnie coś zrobił.
— Cóż ja mogę panu zrobić? — z przestrachem poglądając na obu spytał przybyły.
— Pójdziesz w służbę dobrą, spokojną i nie darmo, do starego i grymaśnego człowieka, dla którego szukają właśnie kogoś, a ja za to wezmę twój interes i dam ci na piśmie zaręczenie, że go w pół roku przeprowadzę...