Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

nam pono niema tu czego dłużej popasać — to darmo!
Kobieta żywo podniosła oczy i zadrżała; ten wyraz darmo! był dla niej potwierdzeniem ciężkiej prawdy, w którą jeszcze wierzyć nie chciała, z którą się oswoić nie mogła.
— Czyż być może! — zawołała.
— Na co to mamy w bawełnę sobie obwijać, co się nas tak zbliska tycze — odezwał się odstawiając fajkę zagasłą pan Samuel — my tu nic nie wskóramy.
— Jakto? nic — nic a nic! — z przestrachem wykrzyknęła kobieta.
— Nic! nic; posłuchaj Asińdźka, chyba nie znasz tego człowieka i tych co go otaczają.
— A! ja nic nie znam, to pewna!
— I nic nie widzisz?
— Widzę nie wiele; nie rozumiem nic.
— Toś się nadaremnie łudziła — rzekł stary poważnie — posłuchaj mnie i daruj jeśli cię z miłego, pocieszającego może błędu wywiodę. A naprzód czego może i od pana Hieronima dowiedzieć się mogłaś, bo mu to ojciec mógł mówić — posłyszysz dokładniej i lepiej o Kasztelanicu... Asińdźka tyle tylko podobno wiedziałaś, że bogaty, bezdzietny, że grzeczny i miły człowiek; przyśniło ci się więc szukać u niego protekcji i pomocy!
— O! tak! tak! mój stryju kochany — z przejęciem dodała kobieta. — Waćpan Dobrodziej wiesz jakeśmy ubodzy: trzech chłopów na Polesiu, część w wiosce, nie bez dłużku jeszcze, westchnęła, a dziatek czwórka! A to i żyć człowiek musi — i o tych drobniętach myśleć, żeby marnie nie poszły. Jakoś mi to przyszło do głowy, słysząc od mego Hieronima, który tu prawda nogą nigdy nie postał sam — że stryj bogaty i milionowy... Pojadę do niego, potrzebuje nas może, i nie tyle nas co dzieci, bo nam i tego kawałeczka chleba dosyć...
— No! rozumiem, i Asińdźka przyjechałaś tu...
— Tak i siedzę już miesiąc — i goszczę. Karmią i poją... ale słówka rzec nie można o sobie... Sam