która chciała już w duszy wyznać wszystko Kasztelanicowi i zwalić winę całą na Termińskiego.
Spojrzeli sobie w oczy i ledwie nie przeczuli, że się zdradzić pragnęli.
— Kasztalanic jest, jak nigdy nie był — zawołał Termiński — to pewna. Znam go dawno, a nigdym takim nie widział; gotów dla spokojności na wszystko!
— I ja to widzę!
— No! to radźże Waćpanna!
— Radź Waćpan, jakeś radził sam i robił od początku, ja umywam od tego ręce.... Sama byłabym go doprowadziła do ożenienia powoli. Waćpan wszystko popsułeś pośpiechem.
— Nie ja pewnie, Waćpanna swemi niedorzecznemi łzami; trzeba było to robić na wesoło, nie na beksliwo... a byłoby dobrze....
Oboje tak wymawiali sobie wzajemnie winę wspólną, gdy turkot wózka, który już po północy przywiózł Jasia do oficyn, wstrząsł Termińskim i znaglił go dopowrotu. Rozeszli się kwaśno z myślami zdrady, z gniewem ku sobie, z niespokojem trudnym do ukołysania.
Nazajutrz, w porze obiadowej zwyczajnej, Jaś kwadransem jak zwykle poprzedzając Kasztelanica, wszedł do salonu, a na twarzy jego nic nie oznaczało wielkiego zaprzątnienia i niebezpiecznych zamiarów. Wejrzenie wcześnie do kłamstwa przyuczonego chłopaka zimne było, i nie zmieszane ani nadzieją, ani strachem.
Kasztelanic ukazał się po chwili, zmieniony, żółty i zmierzył okiem ciekawem Jaśka, który go pokornie powitał, całując białą jego i suchą rękę.
— A nie hulałeś tam Acan z Sobockim? — spytał Kasztelanic.
— Nie — rzekł Jaś — radziłem się lekarza i siedziałem z siostrą.
— Cóż tam słychać w tej powiatowej dziurze? — rzekł po chwili stary, oglądając się już na śniadanie które wnoszono.
— Nic, cicho, stryju dobrodzieju — odpowiedział Jaś
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.