Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

Aniela i Termiński nie mogą, nie powinni tu dłużej pozostać — kończył Jaś odważnie.
— Śmiało! śmiało! — pomrukiwał Kasztelanic — no, więc cóż?
— Pomyślałem jednak, że bez usług trudno się będzie obejść stryjowi, że należało przygotować im następców!
— I po toś jeździł do miasteczka? — szydersko spytał stary...
— Tak jest; mam kamerdynera za którego ręczę, że zastąpi i przewyższy dawnego w najtroskliwszej usłudze....
— Cóż to za jeden? — ciekawie po cichu już zapytał starzec uśmiechając się dziwnie — toby był dobry figiel!
— Służył on u księcia B... do śmierci jego; niezmiernie zręczny i bardzo poczciwy człowiek!
— O! i poczciwy nawet! — uśmiechnął się stryj — sądzisz jak dziecko! cóż dowodzi poczciwości? czy dziury na łokciach?
— Mam także kogoś na miejsce panny Anieli...
Kasztelanic podniósł się z krzesła, wyprężył, oczyma ogromnemi zmierzył Jaśka i widocznie zdziwiony usiadł powoli, zamyślając się. Z tego opanowania i wrażenia jakie widocznie wywarł na starcu korzystając, Jasiek kończył:
— Jak tylko stryj rozkażesz, można będzie posłać konie do miasteczka i sprowadzić zastępców.
Kasztelanic milczał, głowa jego pochyliła się na piersi, myślał głęboko i długo. Jaś drżał oczekując odpowiedzi.
Po strasznej a długiej chwili milczenia, Kasztelanic z uśmiechem starego satyra, zmrużonemi oczkami spojrzał na skłopotanego synowca.
— No! — rzekł — trzeba ci oddać sprawiedliwość: masz odwagę i wiele sprytu.... nie darmoś mój chleb jadł! Wszystko to dobrze! zobaczymy co z tego być może; ale życzę ci bądź ostrożny, w niebezpieczną się grę wdałeś. — Szczęściem trafiłeś na dobrą chwilę...