Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.

ci, którego wzrostowi sam wiek do grobu zbliżony pomoże.
Z temi myślami, szepcząc modlitewkę, którą na pohamowanie swej żywości zwykł był odmawiać, wszedł proboszcz do pokoju i sam w nim zostawszy, ciekawie się obejrzał. Kasztelanica nie było jeszcze. Po chwili drzwi boczne skrzypnęły i gospodarz się ukazał.
Kapłan skłonił się z lekka, badające rzucając wejrzenie na tę postać, na której więcej niż kiedy malowało się znużenie żywotem, wyczerpanie sił, rozjątrzenie jakieś i niezaspokojenie właściwe tym, co nigdy nie spojrzeli wyżej nad ziemski swój byt.
Kasztelanic nawzajem, zmierzył go wzrokiem ciekawym, śledczym i po chwili wyciągnął białą swą rękę do powitania. Pomimo wewnętrznych utrapień i zgryzoty, starzec w obec nieznajomego człowieka potrafił się zdobyć na dworactwo i wyszukaną grzeczność, zimną, do której form całe życie przywykł. Usta jego przywdziały ów uśmieszek od gości, oczy wesołość odświętną, a czoło usiłowało się rozjaśnić.
— Bardzo się cieszę że Waćpana Dobrodzieja choć późno poznaję! — rzekł Kasztelanic — tylem o nim dobrego słyszał, że prawdziwie pragnąłem zbliżyć się ku niemu oddawna. Ale starość, zadomowienie.
Proboszcz się tylko skłonił.
— Bardzo panu Dobrodziejowi dziękuję za pochlebne słówko....
— Darujesz mi pan, żem go tak wezwał, ale zdrowie moje...
— Miło mi zawsze służyć moim parafianom — odparł ksiądz Bakałowski — jest to moim obowiązkiem. A tu podobno i interes dziesięcin — dodał ciszej.
— Tak! interes dziesięciny... — obejrzał się stary do kola niespokojnie... przysunął z krzesełkiem do księdza, zdawał namyślać jeszcze chwilę; twarz jego zmieniła się dziwnie. — Prawdę powiedziawszy nie o to mi chodziło; inny jest powód wezwania jego do mnie.
— Inny? — spytał z rozjaśnionemi oczyma proboszcz, domyślając się zawcześnie nawrócenia grzesz-