Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/379

Ta strona została skorygowana.

— Któż go tam wie, gdzie lata, rzadko on w domu — odparła szybko bardzo paplając kobieta. — My tu, widzi pan, mieszkamy obok, to się to człowiek patrzy na wszystko, choćby oczy zapluszczył... Ale on bardzo w domu rzadki...
— A żona!
— To pan nie wie?
— Nic nie wiem.
Kobieta pokiwała głową.
— A to, proszę pana — zaczęła, zbliżając się i niemal na płot wyłażąc — jak zaczął z nią historję wyrabiać, jak zaczął ją, mówią, i bić i łajać i chleba czasem brakło, jak mówiła kucharka, co nie dawno odstała, tak nareszcie biedna kobieta wyniosła się od niego, i nie wiadomo dokąd.... jak w wodę wpadła.... Co się jej naszukali, co napytali, naobwoływali.... ani słychu....
— I z dziecięciem? — spytał Jaś poruszony nieco.
— A z dziecięciem, proszę pana; słyszę nawet nic nie wzięła z domu tylko maleńki węzełek...
Jaś nie chciał badać dłużej, spuścił głowę, wyszedł z dziedzińca i udał się do winiarni, spodziewając tam zastać Sobockiego. Po drodze rozmyślał co począć, ucieczka bowiem siostry jego bardzo zmieniała postać rzeczy; zapis który tak obchodził męża, mógł na niego tylko przez nią spadać; Jasiowi też przykro trochę było mieć do czynienia z człowiekiem, który Antosię zmusił do ucieczki z domu, do ostatniej zapewne nędzy.... Jakkolwiek ogołocony z uczuć szlachetniejszych, których nie miał wzoru, nie uczuł potrzeby, nie pojmował w życiu roli, zachował, że tak powiem, zwierzęce jakieś przywiązanie do bliższej rodziny. Lata pierwsze z nią spędzone niedostatku, boleści wspólnych, wiązały sieroty.
Mimowolnie oburzał się na Sobockiego i wahał co począć z testamentem, ale nie było wyboru, przez niego mógł być tylko zrobiony, on stanowił całą ich przyszłość, potrzeba było widzieć się z kancelistą.