W winiarni nie zastał go tym razem; powiedziano mu, że musiał być w sądzie, poszedł więc do zamku.
W ogromnej izbie zastawionej stołami, które obsiedli do koła gryzipiórki różnego wzrostu, wieku i kalibru, pełnej wyziewów papieru zbutwiałego, atramentu i błota, zasypanej zrzynkami piór i podartemi brulionami; Jaś na którego natychmiast cała kancelarja chciwe obróciła oczy, znalazł nareszcie szwagra.
Sobocki, widać niezmiernie zajęty, siedział w kącie nad foliałem protokółów; przed nim leżał papier stemplowy. Schylony, skurczony, z przymrużonem okiem, pisał... a pióro jego szalonym pędem biegło po białej karcie. Straszny był przy tem zajęciu, twarz miał zżółkłą, oczy zaognione, włos rozstrzępiony, usta jak wśród snu w pół otwarte machinalnie i zaślinione, drgały tylko niekiedy krwi biciem; a sprawa, którą obrabiał tak go w tej chwili zajmowała, że otwarcie drzwi, głos znajomy, targania współtowarzyszów, obudzić go w początku nie mogły. Dopiero gdy Jaś przystąpił bliżej, gdy się odezwał po raz drugi i trzeci, gdy go dotknął, Sobocki chmurną podniósł głowę ku niemu.
Zobaczywszy szwagra, wyszedł powoli z osłupienia, w którem zostawał, ale nic nie rzekł, tylko mu dał znak ręką, żeby poczekał, i sam znów się złamawszy we dwoje pisał dalej.
Trwało to chwilę, a kancelarja cała uśmiechała się z nienawidzonego Sobeckiego i drwić poczynała z przybysza, gdy nagle rzucił Sobocki pióro opodal, zatrzasnął księgę, zmiął papiery i zsunął je, powstał, chwycił czapkę, narzucił płaszcz i wyleciał ciągnąc za sobą Jaśka. Za niemi cichy, stłumiony wybuch śmiechu tylko przeleciał po zimnej, smutnej izbie pisarzy.
W dziedzińcu, jakby się do reszty opamiętał, Sobocki stanął, spojrzał Jasiowi w oczy.
— Wiesz? — spytał go krótko.
— Co takiego?
— A ta Antosia, kochana — wasza Antosia! ślicznego mi figla spłatała! uciekła bestja! co powiesz? jak w wodę!
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/380
Ta strona została uwierzytelniona.