Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/385

Ta strona została uwierzytelniona.



TOM IV.
I.

W sypialni Kasztelanica paliły się dwie świece woskowe na stoliku; starzec siedział w krześle zamyślony, nie w zwykłym stroju wieczornym i czepku, ale w przepysznym szlafroku z litej wschodniej materji, znać już nie nowym, ale jeszcze bardzo pokaźnym; włos jego starannie zaczesany bielał od lekko narzuconego pudru; w całej postawie i przybraniu wydawała się jakaś zalotność, która dziwnie sprzeciwiała się wybladłemu licu, wpadłym policzkom, oczom zagasłym i zgrzybiałości, jaka teraz ogarniała nagle starego dworaka Stanisławowskiego.
Kilka miesięcy wywarły na nim skutek lat kilku. Zdarza się często, że wstzymana jakby starość, nagle potem opanowuje tych co się jej oprzeć potrafili; lekka choroba, zmartwienie, wzruszenie, czasem drobna na pozór okoliczność sprowadza ją z sobą. Naówczas, ledwie dotknęła człowieka, z każdym dniem robi olbrzymie postępy, wszystko pęka, rozsypuje się, niszczy, co godzina opada z sił nieszczęśliwy, gaśnie, zamiera i w ostatku z życiem się rozstaje, nieopamiętawszy jak mu przyszedł ten zgon piorunowy. Tak właśnie działo się z Kasztelanicem, któremu przybycie pani Tryze zadawało ten cios śmiertelny; rozdraźniony, schnął w oczach, pasował się z życiem, podbudzał je wszelkiemi sposoby i środki, któremi je myślał utrzymać, a te przygubiały go jeszcze.
Czuł on tę zmianę w sobie, ale nie przypuszczał, żeby mu groziła; przywykły sam się leczyć zawsze; oczekiwał od jutra polepszenia i nie tracił nadziei.