— A miałżeś pan je kiedy? — spytała pani Tryze.
— O! już żarty!
— Dowiedziona rzecz, że na noc żarty niewinne robią skutek chłodzący i lekko narkotyczny! — żywo śmiejąc się odpowiedziała kobieta.
— Nie na mnie przynajmniej! — chmurno rzekł stary.
— Pan je lubisz, gdy sam szafujesz niemi, nieprawdaż? nie cierpisz gdy drudzy?
— To być może; nie taję się z tem, że jestem egoistą, gdy drudzy lubią grać komedję poświęceń...
— Nie biorę tego do siebie — przerwała pani Tryze, — wszak nigdy nie mówię o poświęceniach? nieprawdaż?
— I poświęcić się też nie chcesz?
— Nie mam wielkiej ochoty, przynajmniej w tej chwili.
— No! tylko rączkę, tylko raz rączkę pocałować! — prosił Kasztelanic.
— Nie warto tego, nie warto! to ręka sługi!
— Warta berła!
— Chcesz mnie pan wziąć pochlebstwem? przestrzegam, że się to nie uda. Tylem ich w życiu słyszała, że na mnie najmniejszego skutku nie robią.
— A cóż na pani robi skutek?
— Naturalnie młodość i miłość! wdzięk i uczucie!
Kasztelanic się zachmurzył.
— A więcej? — dodał.
— Doprawdy, chyba nic.
— Nic, nic?
— Nawet to co wszystkich ludzi pociąga? złoto, mienie... dary...
Pani Tryze spojrzała figlarnie, zalotnie w same oczy starcowi, aż zadrżał, pomyślała niby uważnie, jak gdyby sama siebie jeszcze nie znając badała i powoli odezwała się:
— Złoto! dary! masz-że pan tyle złota żeby kupić serce?
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/388
Ta strona została uwierzytelniona.