Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/389

Ta strona została uwierzytelniona.

— Serce! — uśmiechnął się stary szydząc.
— No! — choćby wolę! — odparła kobieta.
— A jak myślicie? — wieleżby go na to potrzeba?
Nie wytłómaczone jakieś uczucie poruszyło tajemniczą kobietą; rzekłbyś że raj przesunął się przed jej oczyma, tak rozjaśniły się jej oczy, tak cała rozpromieniała jakąś nadzieją.
— Potrzebaby go wiele! — o i wiele! — tyle ile dwojgu ludziom na całe życie szczęścia! zapomnienia! zapłaty za cierpienie, za upokorzenia, za kał w którym żyli i błoto którego dotknęli...
Starzec z tych słów wyrzeczonych nadzwyczaj gwałtownie dosłyszał tylko i zrozumiał: wiele i powtórzył pytanie — Wiele?
— O! rachować nie umiem! — spadając z jakichś marzeń zawołała smutnie kobieta.
— Ja będę rachmistrzem — rzekł starzec — liczmy na złoto....
Ona milczała posępnie, prawie rozpaczliwie.
— Tysiąc? — ciągnął dalej Kasztelanic.
— O! próżna byłaby rachuba! — przerwała mu pani Tryze, — nie wszystko i nie wszystkich kupić można!
— To zależy od ceny! — cynicznie rzekł znowu stary. — Tysiąc za pocałowanie twej rączki.
— Jak panu łatwo liczyć tysiące! a ludzie mówią że trudno, bardzo trudno rozstać się z niemi...
Kasztelanic spojrzał na nią gniewnie.
— Powiedz-że mi pani — zawołał zmieniając głos, aż kobieta wzdrygnęła się z przestrachu — do czego ta cała komedja, po co te ze mną ceremonje? Roli kochanka grać nie umiem....
— Ja też jej nie wymagam, — dumnie odpowiedziała pani Tryze okryta rumieńcem cała. — Służę panu bom sługa, i życzę dobrej nocy, bo godzina snu wybiła, a godziny zapomnieć się nie godzi dla kapryśnej kobiety.
To mówiąc zakręciła się zwinnie, lekko, jakby chciała jeszcze starca podrażnić, otworzyła drzwi, spojrzała z za