Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

stronie, — to nie jest żona moja, jak ty sobie po szlachecku myślisz; jam nie żonaty, to śpiewaczka włoska, z którą poznałem się w Dreźnie, i jadę z nią do Kijowa. Potrzebowała protekcji nieboraczka, musiałem się nią zaopiekować; dasz jej izdebkę oddzielną. Kobieta w istocie była piękna bardzo, ale zakłopotana i jakby zawstydzona, kręcąc nosem na moją biedną chatę, która nie wiele była wygodniejszą od karczmy, zaraz sobie najlepszy pokoik zabrała, i odprawiła nas do bokówki. Dom mi z kretesem wywrócili — wszystkiego im brakło; ludzie ich bez ceremonii, jak najezdnicy, precz wyrzucali rzeczy, łamali sprzęty, słowem jednem, sądny dzień u mnie. Ale jako gospodarz, gdyby mi i na głowie usiedli cierpieć musiałem bo od czegóż gościnność; cóż dopiero gdy w domu brat rodzony?
Jakeśmy się zostali sam na sam, tu już pomyślałem, festyn dla mnie wielki, i aż ślinkę łykałem, żeby się prędzej dowiedzieć o losie Stanisława, któregom tak długo miał za umarłego, a on mi tu się zjawił nagle takim bogaczem. Uściskałem go na nowo i nuż w pytania. Miał to do siebie Stanisław, że zawsze był nie bardzo łatwo się wywnętrzający, ale teraz gorszy jeszcze, dyplomata; ani słowa dobyć z niego nie potrafiłem chociem go dobrze świdrował. Obracałem na wszystkie strony — ani ukąsić.
Ledwiem się mógł dopytać, że uciekłszy z Warszawy, podróżował cały czas za granicą. Ale o czem? jak? zkąd przyszedł do tych dostatków? motus — wyraźnie powiedzieć nie chciał. Brałem go z początku dobrze na konfesaty, a nic nie wydusiwszy, dałem pokój, widząc, że to nie język uparty, ale głowa i serce. Jak gdyby nic nie było dziwnego w tem wszystkiem, jakby to była rzecz najnaturalniejsza w świecie, że piechotarą drapnąwszy, karetą poszóstną i z kochanicą powracał, odpowiedział mi z wielkim tonem: — Byłem w Paryżu, w Londynie, w Karlsbad, w Eger — podróżowałem — i kwita! Zniecierpliwiło mnie jakoś w ostatku i dotarłem raz dobrze, zapytaniem: