Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/393

Ta strona została uwierzytelniona.

Jaśka, wezwawszy Bulwy, natychmiast pokojów nieboszczyka drzwi i okna popieczętował...
Ledwie się to stało, gdy chłopak Jasia zawołał go do oficyn... z powodu przybycia jakiegoś nieznajomego. Chociaż we dworze wiele do czynienia pozostawało, domyślając się jednak przyjazdu Sobockiego i testamentu, Jasiek pospieszył do oficyny.
W jego pokoiku na sofie leżał świszcząc kancelista, zdając się, pomimo nowiny jaka go spotkała na progu, w najlepszym humorze, na którego rozjaśnienie wpływała nie mało kminkówka, dająca się czuć po całej stancyjce.
Jaś wleciał przerażony, obłąkany prawie.
— A co? kaput! — powitał go Sobocki.... poszedł stryjaszek na ciepłe piwko do Abrahama?
— Nie czas żartować! — ofuknął się szwagier.
— E! bo też ja nie z żartami przybyłem jak myślisz! — odparł gość siadając. — Potrzeba radzić i robić? Wiesz, czy jest testament?
— Nic nie wiem, ten bestja Puślikowski...
— Co? skarżysz się na niego!
— A jakże! gdyby nie on, byłbym dotąd o wszystkiem wiedział! Mam klucz od pokoju Kasztelanica, ale mi do niego wejść nie dał, i dopilnował że wszystko opieczętowano...
— Jakto? Puślikowski...
— On! Ale gdzież masz testament?
Sobocki uderzył się po bocznej kieszeni surduta.
— Dawajże mi go, niech przeczytam...
— Opieczętowany — zimno odparł kancelista.
— A! to najmniejsza, mam prawdziwą pieczątkę to ją przyłożym na nowo.
— Ale pieczęci świadków?
— A tych ty musisz mieć formy?
— Albom ja głupi wozić je z sobą i chować? — zaśmiał się Sobocki — a na cóż ci czytać? Tostament napisany jak chciałeś!
— Na co? bo ci nie wierzę! — odparł Jaś szybko.
— Nie głupi jesteś — rzekł chłodno kancelista —