krzyknęła że matki i ojca opuścić nie może, łzy nawet potoczyły się z jej oczek.
Wieczorem oboje małżonkowie zeszli się radzić, a że dla Zosi był to los prawie taka opieka, nie mogli odmówić dla niej. Boleśnie było matce odłączać się od swej drogiej pomocnicy, smutno myślał ojciec jak opustoszeje domek, gdy srebrny jej głosek w nim się odzywać nie będzie; ale wszystko poświęcali ochotnie dla przyszłości dziecięcia!
Jeszcze radzili smutni nad sobą, już uradziwszy o Zosi, gdy ona weszła do ich pokoiku i upadła im do nóg. — Ojcze, matko — odezwała się — nie oddawajcie mnie nigdzie — zawołała po cichu ledwie dosłyszanym głosem — ja wiem o czem myślicie.... ale ja nie chcę was opuścić, nigdy, nigdy!
— Moje dziecię drogie — odezwała się matka chwytając ją w objęcia drżące — czyż ty pomyśleć mogłaś żebyśmy chętnie z tobą się rozstali? Z naszej strony to ofiara, ale ofiara dla twojej przyszłości!
— A kiedy ja innej nie chcę, tylko żyć przy was i służyć wam zawsze...
— To być nie może — przerwał ojciec — my nie wieczni, Zosiu, i ty nie możesz żyć tylko dla nas.
— Tylko dla was! tylko dla was! — łkając odezwała się Zosia.
Długo, długo potrzeba ją było namawiać i niemal zmusić, żeby się choć na czas krótki pozwoliła zabrać do Zrębów. Czułe zabiegi Józi i Marji, przyjaźń serdeczniejsza Horci, najmłodszej, rozkaz rodziców, skłoniły ją nareszcie. Ale odjechała smutna, płacząca i gdy jej z oczów znikł ten domek, którego progu nie opuszczała nigdy jeszcze, jakaś tęsknota opanowała ją, ścisnęła serce i już nie rzuciła na chwilę.
Z macierzyńską troskliwością chodzili koło niej wszyscy; zabawiano ją, były momenta uśmiechu, ale myśl o rodzicach tkwiła w niej tak żywo, że codzień przy modlitwie strumieniem łez się zalewała. Najdrobniejszą pamiątką, stare sukienki, zeschłe kwiatki
Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/400
Ta strona została uwierzytelniona.