sztelanic..., durny aż sia krutyt!![1], a to ślicznie mi się spisał!
— Tylko że to długoby o tem mówić — z westchnieniem odpowiedział pan Samuel — a tu się ciemni i nam noclegu szukać potrzeba, i dziaduniowi także.
— Ale poczekajcieno, poczekajcie — zafrasowany przerwał staruszek — musiemy pogadać, naradzić się, styjte nie ryżte[2], nie spieszcieno się!
— Nie radbym, ale noc.
— No! czekajcież — siadając żwawo na swój wózek i zwracając go w miejscu, krzyknął pan Dymitr — kudy pańska łaja, tudy i suczka moja[3], pojadę i ja z Waszeciami.... minąłem ztąd karczemkę schludną niedalako, bom myślał do znajomego proboszcza się dobić, ale dla was muszę zawrócić i będziemy sobie przez wieczór razem perebendiowali[4]; ruszajcie za mną.
Nikt tak jak pan Samuel nie był rad temu spotkaniu z wesołym staruszkiem, bo też do poczciwej rady nie było nad niego, a w strapieniu dobrze i chwilę wesołą utargować. W dobre pół godziny stanęli u wrót porządnej gospody traktowej, w której świecący ogień ciepły nocleg zapowiadał. Podróżni nasi wysiedli, znaleźli izbę wcale nie złą; fura i wózek stanęły wygodnie w sieni i dziadunio zajął się naprzód poznoszeniem swoich tłomoczków, opatrzeniem konia i uporządkowaniem koło wózka. Próżno go namawiano, żeby się dał w tem chłopkowi wyręczyć; mruknął tylko — Ne spuskajsia Hryciu na durnyciu[5], i póty nie odszedł, aż swojego dokończył.
Raźno potem wszedł zacierając ręce do stancji i odezwał się do pana Samuela, który podparty siedział w zamyśleniu.