przysunął się z kłódką razem, którą jak piórko dźwignął, do pana Samuela i szepnął mu na ucho:
— Ot tak, szczerze, wyspowiadaj mi się — a co Waść masz? Pry hotowoj kołodi, dobre ohoń kłasty[1], łatwo z niewielkiego grosza wyżyć gdziekolwiek, ale samemu.... Powiedz mi otwarcie.
— Co mam? — rzekł pan Samuel — ośmset złotych moich, drugich tyle prawie Rotmistrz i wszystko!
— Półtora tysiąca! ha! wyżyć to można, aleś Waść stary, Rotmistrz ni do pracy ni do głodu, obaście dosyć przywykli do przysmaków, do wygódek, i nie umiecie się oszczędzać. Zresztą i wiek już Waścin, panie Samuelu, nie po temu. Radziłbym wam z tym groszem przytulić się gdzie do swoich, inaczej bude sim piatnic w odnu nedeliu[2], głód zajrzy często, a staremu borukać się z nim trudno. Potem darmo sobie mówić: — terpi tiło, majesz szczoś chotiło[3]. Zła rada, i zła duma Waścina; nie potrzeba winić całej familji za grzech tego dziwaka; panu Piotrowi kąt dla was i chleb nie zacięży, a wam to oboje, kiedy je darmo dostaniecie, wiele zaszczędzi... Jedźcie do pana Piotra.
— Nie! nie! — odparł pan Samuel stanowczo — mam dosyć cudzego chleba, wolę już głód; na to mnie nie namówicie.
I porwał się ze stołka poglądając zaczerwienionemi oczyma, to na dziadunia, który swój krupnik szumował i przysalał, to na syna, co fajkę nakładając, zdawał się z zupełną obojętnością słuchać tej całej rozprawy i posłusznie czekać co ojciec postanowi.
Rozmowa trwała dosyć długo, przed i po jedzeniu, które pan Dymitr sam urządziwszy, zastawił i smaczno też zajadał. Pan Samuel ani go skosztował, ale syn za to przysiadł się szczelnie i dobrą miskę wypróżnił, pomimo strapienia. A że do gawędy nie był skory, i nie