było co więcej robić, wyręczając dziadunia, poszedł do koni, przy których nawet nocować się ofiarował.
Starzy zostali sami; dziadunio usiadł znowu przy kominku, i usiłując rozerwać smutnego wygnańca, począł mu niemal całe swoje rozpowiadać życie. To jednak nie dość jeszcze żywo obchodziło strapionego starca, i dziadunio, w szczerej chęci rozbicia ciężkich dum jego, próbował z różnych beczek — ale się mu nie wiodło. Nareszcie wpadli na rozmowę o Kasztelanicu.
— Czy znasz-że Waść dobrze życie jego i początek tej ogromnej dziś fortuny — zapytał dziadunio.
— Tyle wiem co i wszyscy — odparł pan Samuel — że był na dworze króla nieboszczyka, że potem gdzieś wędrował, że w karteczki grywał i nagle niewiedzieć jak przyszedł do majętności.
— No, to Waść tak jakbyś nic nie wiedział — zawołał z widoczną radością pan Dymitr.
— A któż wie więcej?
— Kto? ja...
— Zkądże, proszę?
— Et! nie pytaj Asindziej: spotkałem się z nim w życiu razy kilka, schodziłem się z ludźmi co go lepiej od nas znali, i wiem jego przeszłe życie, tak prawie jak swoje.....
— A! to musi być ciekawa historja! — przerwał stając Samuel — boć żeby się człowiek stał tem, czem on jest, nie przez lada koleje przejść musiał.
— Nikt też nas tu nie podsłucha, bo i Rotmistrz widzę póty nam towarzystwa dotrzymywał póki krupnik był w kominku — doty Lach mutyw, doki ne naiwsia[1]; mogę więc ci powtórzyć co o nim wiem[2] odezwał się dziadunio podniecając ogień. — Ale możebyś Asindziej zasnął?
— Gdzie mnie tam sen w głowie! — odpowiedział stary — zwykle nie rano zasypiam, a co dziś to i do białego dnia pewnie mi się powieki nie zamkną.