w sercu i w domu, usłużni przyjaciele dowiedli mu czarno na białem, że ze czterema przynajmniej z nich powinien się był pojedynkować.
Kurowali go tak jak mogli z tej choroby, ale darmo. Pierwsza miłość, z poczciwem uczuciem dla czystej istoty, często ulegnie potem rzeczywistości, która rozwiewa ideały, ale taki szał wiedzie do niesłychanych namiętności wybuchów. Słowem tak się oplątał nasz Kasztelanic, że pomimo oczywistej zdrady, mimo szyderstwa ludzi, nie wytrwał bez księżnej tygodnia. Dziewczyna znała swoją siłę, i śmiała się z oszukiwanego a zakochanego do rozpuku, bo nie pojmowała innego przywiązania, nad to chwilowe którem frymarczyła. Namiętność pana Stanisława, co miała ostygnąć z czasem, to jeszcze drażniona wzrastała bez końca, tak, że gdyby była chciała byłby się z nią ożenił.... Ledwie nie ledwie przyjaciele go odwiedli. Chcieli go też leczyć swoim sposobem, dowodząc że ne odeń pes hrywko[1], wyszukując nowych amorów, ale Kasztelanic powracał cichaczem do swojej Leokadji.
Te miłostki przeciągnęły się przez cały czas pobytu jego w Warszawie, a księżna taką miała nad nim władzę, powiadają, że byłby dla niej w ogień skoczył. Dość powiedzieć, że dla tej łotrzycy miał siedm pojedynków i kilkakroć sto tysięcy wygranych na nią stracił. Musiał grać, boby nie miał czem dogodzić nieustannym jej dziwactwom. Bywało pod dobry humor garściami dukaty wyrzucała na ulicę, bawiąc się i śmiejąc, że się o nie bili ulicznicy i żebractwo. Kasztelanic tyle tylko przy kartach siedział, ile musiał, a co mu czasu zbyło, u Leokadji ciągle. Chodził za nią do teatru, woził się z nią po spacerach, szpiegował ją, kłócił się co dzień, i było czego, a w końcu zawsze, jak mu zaczęła płakać, narzekać, krzyczeć, odegrywać komedje, grozić że go porzuci, tak w oczach go zdradzając, zawsze kończyła na tem że u nóg jej leżąc przepraszał.
- ↑ Nie jeden pies Gryfko.